Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

15.04.2020

Kobiety przełomu - dziewczyna z okładki

Wraz z początkiem lat 90. Polki i Polacy chcą ubierać się modnie i światowo, choć wychodzi im to różnie. W Warszawie, na zgliszczach dawnego stadionu X-lecia kwitnie największy jarmark Europy. Można tam kupić względnie tanie ubrania: szyte chałupniczo bądź z importu. Na ulicach przybywa małych, prywatnych butików. Królują jaskrawe kolory i fasony rodem z amerykańskiego serialu „Dynastia". Na szalejącym, wolnym rynku broni się jeszcze Moda Polska - legendarne przedsiębiorstwo konfekcyjne z minionej epoki. Główny projektant Jerzy Antkowiak organizuje pokazy i sesje zdjęciowe swoich kolekcji. Do jego ulubionych modelek należy wysoka blondynka, Blanka Poksińska. Po 27 latach zdjęcie Blanki z tamtego czasu jako symbol dziewczyny z ostatniej dekady XX wieku znajdzie się na okładce książki „Kobiety Przełomu". O swoich latach 90. opowiada Blanka Poksińska - dziewczyna z okładki.


Pamiętasz historię fotografii, która dziś znalazła się na okładce „Kobiet Przełomu"?

Tak, to fotografia z 1993 roku, z mojej ulubionej sesji zdjęciowej „złotej" kolekcji Jerzego Antkowiaka. Zadzwonił do mnie fotograf Janusz Sobolewski i zaprosił do swojego studia przy Miodowej. Tam czekał sam pan Jerzy z ubraniami rozłożonymi na podłodze. Dojechał do nas jeszcze śliczny model, Maciek Szustak. Stworzyliśmy razem super czteroosobowy team.
Sesje obywały się wówczas zupełnie inaczej niż dziś. Umalowałam i uczesałam się sama. Buty też przyniosłam swoje, na wszelki wypadek dwie pary. Narzędzia takie jak Photoshop jeszcze nie istniały, nie było podglądu zdjęć na monitorze więc fotograf po prostu musiał dobrze ustawić światło. W tym maleńkim zespole czuliśmy się ze sobą świetnie. Pan Jerzy wkładał na mnie swoje kreacje, poprawiał, wiązał kokardy, po prostu tworzył ...

A teraz twoje zdjęcie na okładce „Kobiet przełomu" zyskało drugie życie. Jakie to wrażenie widzieć siebie po tylu latach?

Wspaniale, zwłaszcza, że pomysł książki bardzo mi się podoba. Opowiada o bardzo ważnym dla mnie czasie. Wszystkie bohaterki dane mi było poznać, tak jak zresztą wielu innych fantastycznych ludzi z lat 90. U Anety Kręglickiej bawiłam się na weselu. Ale to nie pierwszy raz, kiedy moje zdjęcie po wielu latach, ku mojemu zaskoczeniu, było ponownie wykorzystane. Mogę opowiedzieć zabawną historię? To był chyba 1989 rok. Wpadłam na plan do znanego wtedy fotografa Marka Czudowskiego, żeby zobaczyć sesję koleżanki. Miałam na sobie różową spódnicę, którą sama sobie uszyłam, podkoszulek, włosy upięłam w kucyk. Fotograf popatrzył na mnie i pstryknął kilka zdjęć. Po wielu latach zobaczyłam swoje zdjęcie w kiosku na opakowaniu podpasek „Bella"! Ta sama buzia, ten sam podkoszulek! Zawodowo byłam w zupełnie innym miejscu i nie bardzo spodobało mi się, że zdjęcie zostało opublikowane bez mojej zgody. Moja mama odczuła pewną dumę, ale ja uznałam to za naruszenie. Rynek medialny dopiero się tworzył, a umów z prawami do wykorzystania wizerunku jeszcze nie podpisywano. Postanowiłam sprawę wyjaśnić. Głównym radcą prawnym toruńskich zakładów opatrunkowych, które produkowały podpaski, był mój wujek. Opowiedziałam mu historię tego zdjęcia i spytałam, na jakich zasadach weszli w jego posiadanie. Wyszło, że nie mają prawa wykorzystywać mojego wizerunku. Podpaski „Bella" ze mną na opakowaniu zniknęły z rynku.

Jak zostałaś modelką?

Byłam najwyższą dziewczyną w klasie, chudą i pełną kompleksów. W liceum skłamałam, że jestem modelką. I naprawdę zapragnęłam nią zostać. Będąc w klasie maturalnej, pod koniec lat osiemdziesiątych, znalazłam w gazecie ogłoszenie, że firma konfekcyjna Moda Polska, której salon znajdował się na tyłach Placu Trzech Krzyży w Warszawie, organizuje coś w rodzaju castingu. Strach mnie zżerał, ale się zgłosiłam. Poprosili mnie, żeby przejść się po wybiegu. Pani Magda Ignar zrobiła mi makijaż - na powiekach miałam kolorową żółto-błękitno-fioletową paletę i sztuczne rzęsy. Niezwykle dumna, wróciłam tak umalowana do domu, zastanawiając się, co zrobić, żeby makijaż przetrwał do następnego dnia. Po tygodniu odebrałam telefon - oczywiście stacjonarny: zaproszono mnie na pierwsze przymiarki i pokaz. To było wtedy ogromne wyróżnienie. Na casting przyszło około 300 dziewczyn.

Lata 90. to już właściwie kocówka istnienia Mody Polskiej. Co ci dało to doświadczenie?

Żartobliwie lubię mówić, że miałam dwóch ojców. Pierwszym był mój ukochany tata Jerzy, historyk i człowiek, który wpoił mi najważniejsze zasady moralne, a drugim - Jerzy Antkowiak, który nauczył mnie myśleć o stylu, o „wizualu", no i wyleczył mnie z kompleksów. Wcześniej krępowało mnie to, że chłopcy, którym się podobam, czują się przy mnie niekomfortowo, bo mam 179 cm wzrostu. To właśnie pan Jurek powiedział mi: „Blanka, czym ty się przejmujesz? Przecież to problem mężczyzny, nie twój. Ty masz chodzić prosto z głową podniesioną do góry, dumna, że jesteś piękna. Tylko takie kobiety wybieram do »mojego stada«". Nie od razu w to uwierzyłam, ale na pewno przestałam postrzegać siebie jako wyrośnięte, brzydkie kaczątko.

Jak wyglądały ulice Warszawy w tamtym czasie, jak je zapamiętałaś?

Teraz, gdy patrzę wstecz, widzę szare, brzydkie ulice. Nie ma porównania z dzisiejszą Warszawą. Na tym tle Moda Polska jawiła mi się jako jedyne miejsce, gdzie życie nabierało kolorów. Czułam się jakbym dostała przepustkę do bardziej elitarnego świata. Pamiętam nasze pokazy w hotelu Victoria. Stanowiłyśmy hermetyczną grupę, przez co poczucie przynależności do wybranego grona było jeszcze większe.
Miałyśmy wspaniałych kolegów, też modeli, którzy starali się nas „ochraniać" przed złym światem. W Modzie Polskiej rodziły się przyjaźnie, które trwają do dzisiaj. Niedawno w Łodzi odbyła się wystawa „Jerzy Antkowiak - Moda Polska", której pomysłodawcą i kuratorem był znany projektant Tomasz Ossoliński. Stawiliśmy się wszyscy. Cała ekipa wspierała pana Jerzego. Co roku też spotykamy się u niego w Komorowie. Pomiędzy modelkami nie było zawiści ani rywalizacji. Pomagałyśmy sobie zawodowo i wspierałyśmy się prywatnie. Z Kasią Trzcińską i Joasią Dark występowałyśmy na jednym pokazie jak trzy muszkieterki. Co zabawne, nasi mężczyźni nosili to samo nazwisko: ja spotykałam się z Maćkiem, Kasia z Tomkiem, a Joasia z Markiem Dutkiewiczem. Ekipa stworzona przez pana Jerzego była i do dzisiaj jest jak rodzina.

Przełom lat 80. i 90. to także czasy słynnych wyborów Miss. Jesteś trochę w typie Anety Kręglickiej, nie kusiło się, żeby wystartować?

Raz wystartowałam, ale bardziej interesowała mnie moda i modeling niż wybory najpiękniejszej. To nie była moja bajka o Kopciuszku. Dlatego zrezygnowałam i wróciłam na wybieg. Z czasem także to zainteresowanie minęło i pomimo całej mojej miłości do Mody Polskiej poszłam dalej. Miałam silną potrzebę zmiany i wyjścia z modowej strefy komfortu.

Mówimy o złotych latach prêt-à-porter i supermodelek: Lindy Evangelisty, Cindy Crawford, Claudii Schiffer... Wiele dziewczyn marzyło o takiej karierze. Nie ciągnęło cię w świat, za żelazną kurtynę?

Ależ ciągnęło! Dokładnie w 1989 roku wyjechałam do pracy w agencji modelek w Mediolanie. Włoskie agencje szalały wtedy na punkcie słowiańskiej urody, a ich bookerzy przyjeżdżali do Polski robić castingi. Jeden z takich castingów wygrałam. Z podobnymi wyjazdami wiązały się często afery - dziewczyny jechały pracować jako modelki, a trafiały do agencji towarzyskich, z których nie miały jak uciec. Brakowało przepływu informacji, internet nie istniał, nie można było niczego dobrze sprawdzić, a do tego dziewczyny nie znały języków. Mój tata bardzo nie chciał, żebym wyjeżdżała. Poszedł ze mną na spotkanie z Włochami, żeby osobiście poznać całą ekipę. Włoskiemu prawnikowi, panu Piero Porciani zadawał mnóstwo pytań, a Włoch, sporo niższy od taty, zadzierał tylko wysoko głowę i zapewniał, że „naprawdę nic złego się córce nie stanie". Muszę przyznać, że dotrzymał słowa - w Mediolanie otoczył mnie opieką, nie dał oszukać agencjom. Z Piero do dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi.

To było twoje pierwsze zetknięcie z Zachodem?

Tak i wtedy oczy otworzyły mi się szeroko. Otaczała mnie zupełnie inna rzeczywistość! Nie zapomnę, jakie wrażenie zrobiły na mnie lody w trzydziestu kolorach i smakach. Wszędzie kwiaty, w kawiarniach mnóstwo ludzi, w sklepach wszystkiego pełno...Nie rozpieszczali nas w tej Polsce, pomyślałam. Przedtem, z Modą Polską jeździliśmy za granicę - do NRD czy Moskwy i robiliśmy tam furorę, ale takiego świata nie widziałam. Dostałam od agencji kilka adresów showroomów, gdzie miałam się zgłosić. Już na samym początku zabłądziłam w wielopoziomowym metrze i rozpłakałam się. Czułam się okropnie bezradna. Nie było przecież telefonów komórkowych. Mapa w ręku, książka ze zdjęciami pod pachą i strach w oczach - tak wyglądała polska modelka w Mediolanie.
Pamiętam też moment, kiedy z dumą pokazałam we włoskiej agencji moją kolorową „polską książkę" ze zdjęciami. Robili je najlepsi fotografowie mody - dla mnie były piękne. Włosi wzięli je, wybrali jedno, a o reszcie powiedzieli, że są do wyrzucenia, bo tak się mody nie fotografuje. Było mi przykro, ale zrozumiałam, jak wiele nas dzieli od Zachodu i jak nas Zachód postrzega. Miałam dopiero 20 lat. W agencji usłyszałam, żebym się do tego nigdzie nie przyznawała, bo na szczęście młodo wyglądam. I znowu szok. Przecież w Polsce BYŁAM młoda! W Polsce rynek mody dopiero się tworzył, a w Mediolanie moda była biznesem, w który angażowano duże pieniądze. Brałam udział z sesjach zdjęciowych w najróżniejszych miejscach na świecie, w pokazach i reklamach. Uczestniczyłam w bankietach, kolorowych imprezach, nie mówiąc o zupełnie innym nocnym życiu w Mediolanie. Nie zachłysnęłam się nim, ale dużo się nauczyłam. To był dla mnie niezwykle ciekawy czas.

Nie myślałaś o tym, żeby tam zostać?

Myślałam, ale wróciłam. Zbyt wiele mnie z Polską łączyło. Rodzice, przyjaciele - brakowało mi ich tam. Nie była to łatwa decyzja, zagranica stanowiła wtedy szansę na lepsze życie. Przyleciałam do Polski na święta. Pamiętam moment lądowania, wydawało mi się, że nagle dookoła mnie zrobiło się szaro i smutno.
Chciałam wrócić do Mody Polskiej i zameldowałam się panu Jerzemu. Zaskoczył mnie. Powiedział, że nie wezmę udziału w pokazie jego najnowszej kolekcji, bo u niego występują tylko dziewczyny wierne polskiej modzie, które nie wyjeżdżają sobie na Zachód. Bardzo mnie to zabolało. Na pokazie siedziałam w pierwszym rzędzie, patrząc, jak kolekcję prezentują moje koleżanki. Na koniec pan Jurek spojrzał filuternie w moim kierunku i powiedział: „Proszę państwa, są wśród nas także gwiazdy, które wybrały włoskie wybiegi". Taki właśnie był i jest Jerzy Antkowiak - nigdy do końca nie wiemy, czego się po nim spodziewać. Przy następnym pokazie odnowił ze mną współpracę.

Właśnie na początek lat 90. przypada rozwój naszego rynku reklamy. Zdarzało ci się występować w reklamach telewizyjnych?

Oczywiście, wzięłam udział w wielu, takich jak reklama pisma „Kobieta i Styl", linii lotniczych LOT, firmy Portos czy w reklamie Remingtona, którą wyreżyserował na światowym poziomie Laco Adamik. Mam sporą ich kolekcję, bo wszystko skrupulatne nagrywała moja mama. Pamiętam szczególnie jedną moją pierwszą w życiu reklamę olejków do kąpieli, którą kręciliśmy w Warszawie. Reżyserem był bardzo przystojny mężczyzna, dość zarozumiały i strasznie apodyktyczny. Na planie 30 osób, wanna i ja. Były to czasy, kiedy modelki rzadko się rozbierały. Reżyser kazał mi zdjąć kostium i wejść do wanny. Grzecznie, ale stanowczo odmówiłam. Poirytowany reżyser zwrócił mi uwagę, że jestem modelką i mam wykonywać jego polecenia. Mój wojowniczy charakter dał o sobie znać. Powiedziałam mu, że niczego nie będę zdejmować, a jak za dużo widzi, to niech obniży kamerę. Ekipa stanęła jak wryta. Po krótkiej, ale ostrej wymianie zdań ustąpił, wrzucił do wanny suchy lód i obniżył kamerę. Nie rozstaliśmy się wtedy w wielkiej przyjaźni.
Minęło kilka lat i bardzo zainteresowała mnie telewizja, tworzenie programów, organizacja eventów i cały ten medialny świat. Chciałam być jego częścią. Udało mi się cudem umówić na rozmowę z dyrektorem programowym w Telewizji Polskiej. Okazało się, że był nim był właśnie Wojciech Iwański, reżyser tamtej reklamy. Poznał mnie. I z promiennym uśmiechem powiedział - „O, to dziewczyna, która poradziła sobie ze mną na planie! Pamiętam cię. Co chcesz u nas robić?"
Zaproponował współpracę.

Połknęłaś telewizyjnego bakcyla?

Wiedziałam, że jak się tam utrzymam, to wsiąknę na lata. Tak się stało. Najpierw podjęłam pracę w redakcji oprawy i promocji , żeby zacząć od małych form. Pokochałam tę pracę. W 1995 moja redakcja skierowała mnie na kurs dla dziennikarzy do Centrum Szkolenia TVP i tam poznałam niezwykle charyzmatycznego człowieka - Mariusza Waltera...
Do tego życie towarzyskie kwitło. Imprezy w moim mieszkaniu zyskały miano kultowych po tym, jak na jednej z nich, o ósmej trzydzieści nad ranem Krzysio Ibisz z ówczesnym wydawcą Marcinem Sadowskim urządzili sobie konkurs piosenki żołnierskiej. To były super czasy! W 1997 roku powstał TVN i zmieniłam stację. Przyjechali Holendrzy, szukali młodych ludzi do wprowadzania w Polsce nowych formatów. Wszyscy mieliśmy po 26, 27 lat i rozsadzała nas energia, chęć tworzenia czegoś nowego. Trafiłam do firmy Endemol, gdzie nauczyłam się robić duże, telewizyjne widowiska. Niezwykły czas nowości, znajomości, holenderskich szefów, dobrych zarobków i życia w centrum uwagi. Szef Endemola powołując się na Napoleona powiedział mi wtedy: „Niemożliwe to nie jest słowo francuskie", a po namyśle dodał „holenderskie też nie'' ... Doświadczenie zbierałam w tempie ekspresowym, choć naprawdę bywało niełatwo.
Dwa lata później zainteresowało się mną Studio A, wtedy zarządzane przez Janka Dworaka i Macieja Strzembosza. Szukali nowego pomysłu i producenta programu dla Alicji Resich-Modlińskiej. Rozpoczęłam nową, twórczą przygodę z niezwykle ciekawymi ludźmi, którzy pozwolili mi dalej się rozwijać. A w między czasie zdałam na studia do szkoły filmowej w Łodzi. Do dzisiaj nie wiem, jak to wszystko udało mi się połączyć.

Jak podsumowałabyś dekadę lat 90? Twoją dekadę.

Odpowiem słowami Triny Paulus: „Jak możesz stać się motylem? Musisz tak bardzo chcieć latać, że gotów jesteś porzucić bycie gąsienicą". Dla mnie ta dekada stanowiła gigantyczny przełom. Wydaje mi się, że w ciągu 10 lat zrealizowałam zawodowo wszystko to, co sobie wymarzyłam, pomnożone razy cztery. Miałam poczucie, że świat otwiera się przede mną. Nowe wyzwania były na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło mieć silną wolę i niekończący się zapał.
Mam wrażenie, że właśnie w latach 90. rozwinęłam skrzydła do lotu w kolejne lata, które były również niezwykle dla mnie rozwojowe i pełne doświadczeń. Życie motyla jest pełne zaskakujących przemian i fascynujących zwrotów akcji. Warto walczyć o swoje marzenia .

-----------------------
Blanka Poksińska od ponad 25 lat jest producentem w branży telewizyjnej i fotograficznej. Produkowała programy telewizyjne dla TVN, Polsat, TVP i innych stacji. Kreowała sesje zdjęciowe do magazynów Gala i VIVA z udziałem aktorów, piosenkarzy, dziennikarzy, pisarzy i polityków. Odpowiadała za główne zdjęcia na okładkach, zmiany wizerunku, sesje modowe i reklamowe. Jako współzałożycielka fundacji Strefa Świadomych Kobiet organizuje szkolenia i warsztaty dla kobiet. Jest mamą trojga dzieci.

W Polsce upada komunizm. Otwiera się dla nas nowy, kolorowy świat. Pojawiają się pierwsze supermarkety, nowoczesne reklamy telewizyjne, zachodnie rozrywki. Jednak lata 90. to również czas absurdów, paradoksów i zaskakujących zwrotów. W tej rzeczywistości musi się odnaleźć wiele kobiet. Polki uczą się żyć na nowych zasadach. Praca zaczyna być dla nich szansą na samorealizację. Nie tyle muszą pracować, ile chcą to robić
i odnoszą w swoich dziedzinach spore sukcesy.

Iwona Guzowska jako pierwsza kobieta w Polsce rozpoczyna zawodową karierę bokserską.
Katarzyna Figura zostaje gwiazdą międzynarodowego formatu i ikoną seksu.
Nina Kowalewska-Motlik kieruje wydawnictwem sprzedającym książki w milionowych nakładach. To ona wprowadza w Polsce walentynki.
W rytmie disco polo bawi się cała Polska, a Shazza staje się jego królową.
Nieznana szerzej licealistka dostaje główną rolę w „Metrze”. Tak rozpoczyna się kariera Katarzyny Groniec.
Janina Ochojska jedzie z pomocą humanitarną na ogarnięte wojną tereny byłej Jugosławii.
Ilona Łepkowska zostaje okrzyknięta królową polskich seriali. Stworzone przez nią historie wzruszają miliony Polaków.

Bohaterki zabierają nas w sentymentalną podróż do niezwykłych czasów, kiedy to odnosiły pierwsze sukcesy, które zmieniły ich życie. Poznajemy je z perspektywy kobiet, które wkroczyły w nowe czasy z niespotykanym dotąd impetem i odwagą.