Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

12.05.2016

Fragment książki Magdy Jethon "Państwu pierwszym opowiem o Trójce"

Już w czerwcu w księgarniach książka Magdy Jethon "Państwu pierwszym opowiem o Trójce", gdzie wieloletnia dyrektor wraca myślami do najciekawszych chwil, które spędziła na Myśliwieckiej, oprowadza nas po zakamarkach radiowego gmachu i rzuca anegdotami z życia trójkowych legend.

Przeczytajcie fragment

Nasz bufet od lat mieści się w podziemiu. Kiedyś był większy, bo stoliki stały też na dość szerokim korytarzu. Dawniej spotykało się tu wielu różnych artystów, którzy schodzili na kawę w przerwach między nagraniami. (...)Nikomu nie chodziło o dobre jedzenie, zresztą zawsze było ohydne, ale o to, żeby się spotkać. W ostatnich latach parę razy zmieniali się ajenci, nie wpływało to jednak zasadniczo na jakość wydawanych posiłków.

Raz było trochę lepiej, innym razem wręcz przeciwnie. Dziś już nikt nie ma czasu na pogaduchy, a całkowity zakaz palenia spowodował, że bufet przeważnie jest pusty. Wtedy jednak, kiedy toczyło się tu życie towarzysko-artystyczne, zdarzały się różne sytuacje. Nasza ówczesna koleżanka z Redakcji Aktualności Monika Olejnik co jakiś czas wchodziła w konflikt z bufetem. Kiedy na przykład miała pecha, bo w jej obecności po ladzie szybkim krokiem przebiegał karaluch z rodziną lub żarcie lekko się zieleniło, robiła awanturkę, biegła na górę do pokoju redakcyjnego, łapała książkę telefoniczną i dzwoniła do sanepidu. Równocześnie ogłaszała bojkot bufetu. Już wtedy miała tak silną osobowość, że nikt w jej redakcji nie miał śmiałości się sprzeciwić. W związku z tym kilka razy zdarzyło się, że jakaś osoba z Aktualności przychodziła do mnie (ja byłam w Publicystyce, więc mnie bojkot nie obowiązywał), błagając, bym zeszła do bufetu i kupiła jej kanapkę, bo jest bardzo głodna, a Monia zabroniła schodzić do bufetu. Po paru miesiącach głodna była też Monika, więc znowu schodziła do bufetu, co oznaczało, że bojkot został odwołany - do czasu oczywiście kolejnego incydentu.

Zanim jednak Monika zaczęła pracę w Trójce, bywałam świadkiem pozytywnej oceny bufetu. To była końcówka lat siedemdziesiątych. Miałam w redakcji starszą koleżankę Elżbietę Elbanowską, która niechętnie zajmowała się gotowaniem w domu. Uważała natomiast, że nasz, co tu dużo mówić, okropny bufet serwuje bardzo smaczne kotlety pożarskie (zwyczajne mielone). Co najmniej dwa razy w tygodniu kupowała kilka, dyskretnie zanosiła je do domu i podawała na obiad mężowi i synowi jako własny wyrób. Robiła to przez kilka lat. Pewnego dnia mąż z synem przyjechali do radia i zdecydowali, że tym razem zjedzą obiad w naszym bufecie. Zamówili pożarskie. W trakcie jedzenia stwierdzili, że nasz bufet jest fantastyczny, ponieważ pożarskie w nim są tak pyszne jak domowe.

Tu właśnie wybitny artysta, o którym koledzy mówią, że jest najbardziej zakręconym i ekstrawaganckim polskim aktorem, Wojciech Pszoniak, opowiedział mi, jak podpisał kontrakt na rolę w teatrze francuskim, nie znając języka francuskiego. Wszystko zaczęło się od tego, że dostał listowną propozycję zagrania głównej roli - obok Gérarda Depardieu - w sztuce reżyserowanej przez wybitnego francuskiego reżysera Claude'a Régy'ego. Propozycja niezwykle kusząca, ale jak ją przyjąć, kiedy nie zna się w ogóle języka francuskiego? Na list reżysera nie odpowiedział. Jednak po paru miesiącach zdanie zmienił i postanowił spróbować. Basia, żona Wojtka, wpadła na genialny pomysł. Wymyśliła, że jej siostra, czyli szwagierka Wojtka, która jest romanistką z wykształcenia i znakomicie zna francuski, zadzwoni do reżysera, przedstawi się jako sekretarka pana Pszoniaka i zapyta, co się stało, że pan reżyser nie odpowiedział na list Wojtka.

Udawała oczywiście, że Wojtek na list Régy'ego odpisał. To były czasy PRL-u i z listami, szczególnie z tymi wysyłanymi na Zachód, mogły się dziać rzeczy różne. Régy bardzo się przejął, ponieważ tę rolę już komuś oddał. Szybko zaproponował Wojtkowi inną postać do zagrania. Prosił jednak, żeby pan Pszoniak koniecznie sam zadzwonił, aby mógł sprawdzić jego akcent. No i tu, wydawać by się mogło, nastąpi koniec zabawy. Jednak Basia, która jest psychologiem, wymyśliła coś nadzwyczajnego. Żeby to coś się udało, należało zacząć od psychodramy, polegającej na tym, że obie panie, żona i szwagierka, nagrają kilka prawdopodobnych rozmów, jakie mogłyby się odbyć między reżyserem a aktorem. Jedna z pań zagra Claude'a Régy'ego, druga Wojtka Pszoniaka. Całość w kilku wariantach utrwaliły na taśmie magnetofonowej. Następnie szwagierka Wojtka wszystko przetłumaczyła na francuski i spisała fonetycznie. Pocięła kartki z pytaniami oraz z odpowiedziami i rozłożyła na stole. Wcześniej przygotowały drugi aparat telefoniczny, który nadawałby się do „podsłuchu". Wykręciły ze słuchawki mikrofon, żeby podczas rozmowy Wojtka z reżyserem nie było słychać oddechu szwagierki. Kiedy nadszedł ten moment, szwagierka umocowała sobie słuchawkę na głowie, podkładając pod nią małą poduszeczkę, by wytłumić dźwięk, a Wojtek wykręcił numer do Claude'a Régy'ego. Zaczęła się rozmowa. Po każdym pytaniu reżysera szwagierka pokazywała Wojtkowi długim, cienkim wskaźnikiem kartkę z odpowiedzią najbardziej pasującą do zadanego pytania. Wojtek czytał wypisaną fonetycznie kwestię. Po dwudziestu minutach „rozmowy" otrzymał angaż.

Najgorsze jednak było przed nim - osobiste spotkanie odbyło się parę tygodni później w Paryżu. Wojciech Pszoniak przybył na nie w towarzystwie Daniela Olbrychskiego, który trochę francuski znał. Podczas rozmowy Wojtek robił mądre miny, przytakiwał oraz wypowiadał wyuczone fragmenty sztuki, w której miał wystąpić.
Wszystko wypadło bardzo dobrze. Po paru miesiącach prób, kiedy już trochę poznał francuski, zaczął powoli, choć niezbyt poprawnie, rozmawiać z reżyserem. Zawsze długo się zastanawiał, co i jak odpowiedzieć, sprawiał więc wrażenie człowieka mądrego, bo refleksyjnego.

Po pewnym czasie Régy zwrócił się do żony Wojtka i powiedział: „Z tym Pszoniakiem to jest jakaś dziwna sprawa, on na początku pobytu we Francji mówił znacznie lepiej po francusku niż teraz".

Lektura obowiązkowa dla wiernych słuchaczy kultowej Trójki

Myśliwiecka 3/5/7
55 lat historii, setki anegdot, tysiące żartów.
Po raz pierwszy po Trójce oprowadza nas wieloletnia dyrektor Magda Jethon.
Jej burzliwe odejście z radia to jedynie pretekst do tej opowieści…
Nikt nie zna Trójki tak dobrze jak ona. Przeżyła tam stan wojenny, niedoszły zamach bombowy i rządy bardzo wielu bardzo różnych dyrektorów (aż wreszcie sama została szefową). Pracowała ze znanymi i uwielbianymi dziennikarzami, twórcami kultury przez duże „K”, żartownisiami i intrygantami.
Teraz wraca myślami do najciekawszych chwil, które spędziła na Myśliwieckiej, oprowadza nas po zakamarkach radiowego gmachu i rzuca anegdotami z życia trójkowych legend. Wyjaśnia, dlaczego Michał Olszański przez kolegów nazywany jest Mammografem, jak zaskoczyła Kubę Strzyczkowskiego na środku Atlantyku, opowiada o kulisach współpracy z Arturem Andrusem i Markiem Niedźwiedzkim i radzi, jak zostać kierownikiem budowy na głównym placu Sopotu.