Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

12.11.2015

Styl to sposób na życie

Rozmowa z Garance Doré, autorką książki „Love Style Live"

- Co zainspirowało Cię do napisania Love Style Life?
- Pomysł na książkę kiełkował we mnie od dłuższego czasu. Odkąd zaczęłam pisać bloga, ludzie pytali, kiedy wydam książkę. Wielokrotnie kontaktowali się też ze mną różni wydawcy. Niełatwo było im odmawiać, ale robiłam to, bo nie miałam wówczas sprecyzowanego pomysłu na publikację. Nie chciałam wydawać byle czego tylko dlatego, że akurat był „sprzyjający moment". Poza tym oprócz pisania zajmuję się jeszcze ilustrowaniem i fotografowaniem. To połączenie dobrze sprawdza się na blogu, ale czy zagrałoby równie dobrze w książce? Czekałam więc do momentu, gdy uznałam, że jestem świadoma siebie, naprawdę mam coś do powiedzenia i wiem, jak to zrobić. Mam tu na myśli styl. Zajmowałam się tym zagadnieniem od początku istnienia bloga, ale dla mnie to pojęcie wykracza daleko poza ubrania. Styl to sposób na życie. To sposób, w jaki funkcjonujemy w relacjach z innymi. Dlatego zawsze próbuję opowiedzieć o tym, co odkryłam, przez pryzmat swojej własnej historii.

- Odniosłaś sukces jako artystka i bizneswoman, a udało ci się nie iść na żadne kompromisy. Na czym polega twój sekret?
- Sekret numer jeden polega na tym, że nie boję się zbankrutować. Oczywiście nie chciałabym, żeby tak się stało, ale przeszłam już na tej drodze przez tyle wzlotów i upadków, że zrozumiałam, co tak naprawdę się liczy. Nie wiem, jaki jest sens życia, ale na pewno nie są nim pieniądze. Naprawdę. One rzeczywiście szczęścia nie dają. Szczęście daje wiele innych rzeczy i pieniądze mają na to pewien wpływ, ale moim zdaniem podejmując decyzje powinniśmy się kierować innymi przesłankami.
Warto zadać sobie pytanie: czy jestem szczęśliwa? Czy jestem dumna z tego, co robię? Czy ludzie dookoła mnie są dumni i podekscytowani tym co robię? Czy znajduję w tym inspirację? Czy może mam wrażenie, że zajmuję się tym pod jakimś przymusem? Przy takiej pracy, jaką wykonuję, ludzie natychmiast wyczuliby, gdybym robiła cokolwiek na siłę i to zawsze miało wpływ na moje wybory. Chodzi o to, żeby otaczać się ludźmi, którzy to rozumieją, jak Emily czy Delphine. Jeśli zadecydujemy, że „to nie dla nas" albo że zabrzmi fałszywie, po prostu tego nie robimy i one mnie w tym wspierają. Ale najważniejsze jest to, żeby mieć świadomość, że nie chodzi o samego bloga, tylko o atmosferę, jaką na nim kreuję. Nie można pozwolić jej umrzeć.

- Współpracowałaś z wiodącymi na świecie markami i firmami. Co dały ci te relacje? Czego uczą takie doświadczenia?
- Na samym początku, kiedy się dopiero zaczyna w tej branży, już samo połączenie swojego nazwiska z ekskluzywnymi markami jest jak miód na twoje ego. Jako początkująca artystka mówisz wówczas: „Wow, okej, właśnie o to mi chodziło. Nigdy nie marzyłam, że połączę swoje nazwisko i z tą marką". Potem trochę ci przechodzi i myślisz sobie raczej: „Dobra, wystarczy, zrobiłam już sporo takich rzeczy pewnie pojawi się jeszcze niejedna okazja". Dzisiaj najbardziej cenię te sytuacje, w których taka współpraca przychodzi mi zupełnie naturalnie. To najlepsza metoda, żeby nie stracić autentyczności. Taka współpraca bywa też niezwykłym doświadczeniem, bo dochodzą do tego rozmaite korzyści, jakie mogą z niej płynąć. I nie chodzi mi tylko o pieniądze czy możliwości produkcyjne, ale o wiedzę, doświadczenie, okazję do podróży. Wróciłam właśnie z Japonii, gdzie współpracuję z pewną marką, i z przyjemnością obserwowałam, ile ciekawych rzeczy może powstać w ten sposób, jeżeli tylko obydwu stronom na tym zależy. Ich projekty są piękne, a to najważniejsze. I cudownie jest spotkać kogoś, kto sprawia, że myślisz: „jej, może wyjdzie nam na dobre, jeśli podziałamy teraz trochę wspólnie".

- W książce opisujesz siebie jako dziewczynkę z małego miasteczka marzącą o wielkomiejskim życiu. Jaki był twoim zdaniem pierwszy ważny krok na drodze do spełnienia tych marzeń?
- Masz rację, duże miasto było dla mnie wtedy tak odległe, że wydawało się niemal poza sferą marzeń. Wszystko odbyło się metodą małych kroczków. Najpierw zaczęłam prowadzić bloga - nie mając oczywiście pojęcia, że kiedyś stanie się tak popularny, że będę musiała przenieść się do Paryża. Pierwszym poważnym krokiem była chyba jednak decyzja, by nie szukać tak zwanej „poważnej pracy" i spróbować szczęścia jako ilustratorka. Od tego wszystko się zaczęło.

- Jakiej rady udzieliłabyś dwudziestolatce, która pragnie przebić się w przemyśle modowym, jako blogerka, projektantka czy jeszcze ktoś inny?
- Łap tyle staży, ile zdołasz. Wiem, że łatwo powiedzieć i że nie każdego stać na przyjazd na staż do Nowego Jorku. Wydaje mi się, że wszystko zależy od umiejętności, jakie dana osoba posiada - trzeba starać się je pokazywać. Internet daje do tego wspaniałe narzędzie. Codziennie ludzie przeszukują go w poszukiwaniu nowych talentów. Przeglądając Instagrama co chwilę natrafiam na nowe osoby, o których chciałabym napisać na blogu. Moim zdaniem mamy wielkie szczęście, że żyjemy w tych czasach, bo mamy szanse zostać zauważeni. Jeśli dobrze piszesz, załóż bloga. Jeśli projektujesz, wrzuć swoje projekty na Instagrama, ale zrób to w jakiś nieszablonowy sposób, że zwrócić na siebie uwagę. Poza tym jest wiele innych zawodów w tej branży - i nie wszystkie wymagają kreatywności. Wtedy trzeba zrobić to co ja - tyrać za trzech w jakiejś knajpie i wreszcie przeprowadzić się do wymarzonego miasta. Bardzo ciężko znaleźć pracę w przemyśle modowym nie mieszkając w metropolii, nie ma co tego ukrywać. Chyba że ktoś chce po prostu utworzyć mały butik w jakimś uroczym miasteczku... Tak więc moja rada brzmi: bierz pupę w troki, przyjeżdżaj do Nowego Jorku lub Paryża i zobacz, jak sprawy się rozwiną. Rozpychaj się łokciami i przyj do przodu. Wiele się po drodze nauczysz.

- A jak brzmiała najlepsza rada, jakiej ktoś udzielił Tobie?
- Jedną dał mi Scott, który powiedział mi kiedyś, że jeśli umie się wykreować emocje, umie się stworzyć biznes. Pomyślałam wtedy, że nie jest to zbytnio, jakby to powiedzieć, francuskie czy romantyczne. Uznałam, że chyba zwariował, ale teraz sądzę, że miał rację.
Drugiej rady udzieliła mi Diane von Furstenberg: „czasem kiedy jesteś na szczycie, w środku czujesz się nieszczęśliwa, a kiedy inni stawiają na tobie krzyżyk, przeżywasz akurat najlepsze chwile swojego życia", więc „nie przejmuj się tym, co mówią inni, tylko zawsze staraj się patrzeć do środka i słuchać siebie". Moim zdaniem to świetny drogowskaz na życie, bo to najprawdziwsza prawda.

- W książce opowiadasz o rodzicach i babci. Kto miał największy wpływ na kształtowanie twojego stylu?
- Chyba mama. Ogromnie fascynowała się modą, kiedy byłam nastolatką, chyba nawet aż za bardzo. Pamiętam, że miałam ochotę jej powiedzieć: „nie gadam z tobą, mamo, póki nosisz szpiczaste staniki od Jeana Paula Gaultiera". Ale ona po prostu je uwielbiała, wyrażała się przez nie, a także pokazała mi, jak się ubierać i jak nie skupiać się na tym, ile coś kosztuje. Lubiła piękne rzeczy, ale nie wahała się nosić ciuchów vintage i umiała nadać im swój niepowtarzalny sznyt. Uważam, że jest niezwykle kreatywną osobą. Do tego prawdobodobnie ukształtowała sposób, w jaki patrzę na świat - w końcu to moja mama.

- Czy przechowujesz w domu jakieś ubranie, sentymentalną pamiątkę z czasów wczesnej młodości?
- Nie. Jestem bardzo mało sentymentalna, jeśli chodzi o rzeczy, i dzięki Bogu, bo nieustannie je gubię, co jest okropne, zwłaszcza jeśli się do nich przywiążesz. Chociaż w sumie mam jedną taką rzecz - zegarek, który dostałam od mamy na siedemnaste urodziny. To było zabawne, bo to zegarek marki Rolex i od razu pomyślałam sobie: „wow, ale super, taki drogi prezent", a na to mama: „zawsze noś go przy sobie, nigdy się z nim nie rozstawaj. Pewnego dnia, gdy będziesz w tarapatach, zawsze mmożesz go sprzedać" (śmiech). Więc było to całkiem słodkie, takie wręczenie mi sporej gotówki i jakby powiedzenie: zawsze będę się tobą opiekować.

- Jakiej rady udzieliłabyś kobiecie poszukującej swojego indywidualnego stylu?
- Piszę o tym w książce! Opisuję tam cztery sposoby na odkrycie siebie. Pierwszy to ubieranie się stosownie do swojego trybu życia, dzięki czemu zawsze wygląda się stosownie i swobodnie. Na przykład kiedy robię akurat zdjęcia, rzadko zakładam buty na obcasie. Kolejnym sposobem jest poznanie dobrze swojego ciała, bo moda w niczym nam nie pomoże, jeśli nie potrafimy określić, jakie ubrania dobrze na nas leżą, a do tego można dojść tylko metodą prób i błędów. Kolejna metoda to skupienie się na tym, co się chce przekazać - o tym, kim jesteśmy i kim chcemy się stać. Na przykład kiedy jesteśmy akurat na stażu, chcemy wyglądać dobrze, ale też nie chcemy przyćmić innych członków zespołu. Tak naprawdę moda jest sposobem komunikowania.

- Co każda kobieta powinna mieć w swojej szafie?
- Dobrą parę dżinsów, idealny t-shirt i mnóstwo miłości do samej siebie!

- Jakie jest twoje najnowsze odkrycie w kwestii stylu?
- Chyba najważniejszą rzeczą, do jakiej doszłam, jest to, że ciekawsze jest dostosowywanie strojów do swojego ciała niż próba zmieniania siebie tylko po to, żeby pasować do niektórych ubrań. Widać to na przykład w modzie na fitess, która stawia na zdrowie i siłę raczej niż na figurę. To samo sprawdza się w przypadku dziewczyn o pełniejszych kształtach. Ale prawdziwy sekret polega na tym, żeby czuć się dobrze w swojej skórze. To ważniejsze niż ubrania i wytwarza wokół nas niezwykłą aurę. Dlatego uważam, że prawdziwą tajemnicą elegancji i stylu jest ruszanie się, taniec, wspinaczka i generalnie nawiązywanie relacji ze swoim ciałem.

- A jaka jest twoja definicja stylu w kontekście samej mody?
- To zabawne, że o to pytasz, bo właśnie wczoraj się nad tym zastanawiałam. Czym dzisiaj jest styl? Wydaje mi się, że kiedyś to pojęcie oznaczało po prostu coś indywidualnego i rozpoznawalnego, na przykład: „o, to jest w stylu Garance, a nie kogokolwiek innego". Ale przy obecnym Instagramowym szale na modę w ulicy ludzie codziennie noszą coś innego. Chodzi bardziej o sylizacje niż o jakiś indywidualny sznyt. Codziennie chcą mieć coś nowego, na przykład nową torebkę. Aż chce się zapytać takich osób: „jaka jest twoja osobowość? Kim jesteś"? Widzę wszystkie te ubrania i wszystkie te metki, ale co mi to mówi o tobie?

- Jaka jest twoja definicja piękna?
- Dla mnie piękno jest jak światło. Widać je w niektórych ludziach. Jakby świecili od wewnątrz! Z całą pewnością piękno nie ma nic wspólnego z perfekcyjnością. Chodzi o ten blask, który towarzyszy interesującym, dobrym, szczodrym ludziom. Ma pewnie też coś wspólnego z byciem zdrowym, chociaż niekoniecznie. Moim zdaniem chodzi o to, by dobrze współgrać ze światem. To brzmi kiczowato, ale to jedyna możliwa odpowiedź na twoje pytanie! Ważne jest też, by o siebie dbać i wyrażać światu samoakceptację, czyli przekonanie, że nawet jeżeli nie jesteśmy idealni i najpiękniejsi, to nadal się kochamy i staramy się wyglądać najlepiej, jak to możliwe. To widać!

 

Garance Doré

LOVE, STYLE, LIFE

Tłumaczenie: Anna Gralak

Pierwsza, od dawna wyczekiwana książka Garance Dore!

Gdy byłam nastolatką moda była dla mnie ucieczka od codzienności, dziś jest do niej kluczem.

Wybierzmy się razem w podróż po krainie stylu: od spraw powierzchownych (jaką jeansową kurtę wybrać) po jego istotę (jak kochać). Przesiadując w paryskich kawiarniach, spacerując ulicami Nowego Jorku przekonałam się, że styl sprowadza się tak naprawdę do jednego prostego pytania: Co sprawia, że czujemy się piękni?

Uprzedzam: to będzie spontaniczna, nie zawsze idealna, ale bardzo efektowna i przede wszystkim (mam nadzieję!) zabawna przygoda.

Zaczynajmy!

Garance

GARANCE DORÉ – nazywana przez New York Timesa strażniczką wszelkiego stylu. Jest fotografką, ilustratorką, założycielką odwiedzanego przez miliony fanów na świecie bloga.
Jej prace ilustrowały kampanie największych domów mody: Dior, Prada, Louis Vuitton, Chloé, Tiffany & Co., Chopard, Reed Krakoff. Publikowała także w najważniejszych magazynach: amerykańskim, brytyjskim i paryskim Vogue, New York Times’ie, Elle.
Pochodzi z Korsyki, obecnie jej życie toczy się między Paryżem i Nowym Jorkiem, gdzie mieszka. To jej pierwsza, od dawna wyczekiwana książka.