Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

04.09.2015

Wasz wywiad z Dorotą Gąsiorowską

Z okazji premiery nowej książki Doroty Gąsiorowskiej „Marzenie Łucji" przeprowadziliśmy specjalną akcję wśród naszych czytelników - mogli przeprowadzić wywiad z autorką. Spośród ponad stu pytań wybraliśmy piętnaście, naszym zdaniem najciekawszych, a ich autorów nagrodziliśmy najnowszą książką!

A oto Wasz wywiad z autorką.

Jak smakuje dojrzały sukces?

- Tak samo jak dojrzałe wino. Wydaje mi się, że im dłużej się na niego czeka, tym mocniej czuje się jego aromat. Przeżywa się go głębiej. W młodości człowiek fascynuje się wszystkim. Bardzo często bez zastanowienia wskakuje na głęboką wodę. Jak mu coś wychodzi, to potrafi skupić się tylko na tym fragmencie życia, pozostawiając wszystko inne. Młody człowiek często ma wrażenie, że świat należy tylko do niego. Dojrzałość uczy pokory. Obnaża przed nami niedoskonałości, ale także odkrywa atuty, z których często wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy. Dojrzały człowiek nabiera dystansu do siebie i świata. Dlatego i podejście do sukcesu jest inne. Przyjmuje się go spokojnie, bez wielkiego „łał!"
Sukces cieszy, ale jednocześnie ma się poczucie, że aby być w pełni szczęśliwym, wszystkie sfery naszego życia muszą pozostać w równowadze. Zdrowie, miłość, przyjaźń, macierzyństwo, spełnienie zawodowe - to musi ze sobą współgrać.

- Skąd wzięła się u Pani ta wyraźna miłość do muzyki?

- Miłość do muzyki pozostała we mnie chyba jeszcze z czasu dzieciństwa. Pamiętam, że jako kilkulatka bardzo chciałam grać na pianinie, a ten instrument dość długo wydawał mi się przedmiotem magicznym i nieosiągalnym. Tak jak Ani, małej bohaterce „Obietnicy Łucji", mnie również w dzieciństwie często śnił się fortepian. Kiedy dorosłam, te sny się skończyły, ale miłość do muzyki pozostała.
Słucham różnych gatunków muzycznych, ale spokojne brzmienie klasycznych dźwięków jest mi chyba najbliższe. Gdy pisałam „Obietnicę Łucji", przez cały czas towarzyszyły mi utwory fortepianowe. Może dlatego ta książka jest taka muzyczna. Moja znajoma skrzypaczka po przeczytaniu „Obietnicy Łucji" powiedziała mi, że to właśnie muzyka najbardziej urzekła ją w tej powieści.

- Co przede wszystkim chciałaby Pani przekazać przez swoją twórczość? Jakie reakcje wywołać?

- Nie mam żadnych oczekiwań co do odbioru moich książek. Reakcja zależy od czytelnika. Każdy jest inny i odbiera przekaz inaczej. Kogoś może drażnić zbyt duża liczba opisów, a ktoś inny może być nimi oczarowany. Bohaterowie książki przedstawieni są w różnych życiowych sytuacjach. Ich losy mogą przywoływać na myśl doświadczenia życiowe czytającego, wywoływać odmienne reakcje. Wszak jesteśmy różni. Nie ma dwóch takich samych osób na naszej planecie. To niemożliwe, żebyśmy wszyscy po przeczytaniu jednej książki mieli identyczne odczucia. One mogą być w pewnych kwestiach zbliżone, ale nigdy nie będą takie same.

- Czym jest dla Pani przyjaźń?

- Ktoś może być oburzony po przeczytaniu moich słów, ale dla mnie przyjaźń to wyrafinowana odmiana miłości. Miłość jako uczucie albo jest, albo jej nie ma. Żeby ją zachować w doskonałej kondycji, trzeba sporo wysiłku i wielu starań. Ale wówczas jest już podbarwiona przyjaźnią. Żeby się z kimś przyjaźnić, niekoniecznie musimy kogoś kochać. Przyjaźń to lojalność, szacunek, dawanie drugiej osobie wolnej przestrzeni, brak zazdrości, poczucie bezpieczeństwa, zgoda, szanowanie poglądów drugiej strony... Można by tak wymieniać bez końca. Myślę, że ktoś, kto choć raz miał dobrego przyjaciela, doskonale wie, co to słowo oznacza.

- Z którym bohaterem Pani książki najbardziej chciałaby się Pani zaprzyjaźnić i dlaczego akurat z tym?

- W zasadzie lubię wszystkich moich bohaterów. W końcu z całym szeregiem wad i zalet powołałam ich do istnienia. Myślę, że jednak najbliżej mi do odmienionej Izabeli z „Marzenia Łucji". Iza nieustannie odkrywa różne poziomy siebie i wciąż szuka tej najważniejszej części. Kiedy już wydaje się, że jest na swoim miejscu, znów wyrywa się życiu i zbacza z wyznaczonego szlaku. Jej wyjazd tylko pozornie jest ucieczką. Dla mnie Izabela to odważna kobieta, która wiele ryzykuje, porzucając pozorne „ciepełko", ale i wiele zyskuje. Dąży do odkrycia własnej tożsamości. To czasem bywa trudne i długotrwałe.

- Czym wyróżniałby się ten przyjaciel?

- Myślę, że przede wszystkim powinien być szczery. Moja życiowa maksyma brzmi: „Prawda za prawdę". To nic, że po jej usłyszeniu często świat wywraca się nam do góry nogami, a wiele spraw przyjmuje nieoczekiwany obrót. Żyć w kłamstwie, to jak tonąć w grzęzawisku.
Przyjaciel powinien być taką osobą, która oczywiście będzie z nami na dobre i na złe, ale w razie potrzeby solidnie nami potrząśnie i da nam mocnego kopniaka, kiedy na niego zasłużymy. Zmotywuje nas, a kiedy trzeba, pogładzi po głowie. A my odwzajemnimy się mu w taki sam sposób. W przyjaźni nie ma granic, trzeba jednak być wobec siebie w porządku.

- Czy po wydaniu książki „Obietnica Łucji" Pani życie się zmieniło? Jakie są plusy i minusy bycia pisarką?

- Moje życie nie zmieniło się aż tak bardzo. Przyznam się szczerze, że minusów jeszcze nie odkryłam. Mam nadzieję, że tak już zostanie... A co do plusów? Jest ich całe mnóstwo. Najważniejsza jest dla mnie opinia czytelników. Listy pełne pozytywnych słów, które dostaję. Świadomość tego, że po przeczytaniu mojej książki ktoś poczuł się szczęśliwy, że książka coś w nim pozostawiła.

- Proszę nam zdradzić Pani przepis na napisanie dobrej powieści. Co w trakcie pisania jest dla Pani najłatwiejsze? Czy pojawia się brak weny twórczej?

- Niestety, nie posiadam takiego przepisu. Pewno gdybym go miała, ułatwiłoby mi to wiele spraw związanych z pisaniem. Jak już kiedyś gdzieś wspominałam, tworzę trochę inaczej niż większość autorów. Piszę bez gotowego konspektu, w zeszytach, na żywo, sercem...
Moje opowieści powstają każdego dnia po trochu. Zaczynając pisać książkę, nie wiem do końca, jakie postaci się w niej pojawią, nie mówiąc już o finale.
Każdy musi sam wypracować swoją metodę. A w pisaniu, tak jak i w życiu, są lepsze i gorsze dni. Na brak weny twórczej nie narzekam. Raz wolniej, raz szybciej, ale staram się skrupulatnie spisywać moje historie.

- Dlaczego tytułowa bohaterka ma na imię Łucja, a nie np. Hania czy Basia? Jak radzi sobie Pani ze stresem? Jakie jest Pani największe marzenie?

- Dlaczego Łucja? Bo to piękne imię i kiedy zabrałam się do pisania „Obietnicy Łucji", to poczułam, że właśnie tak powinna nazywać się główna bohaterka. W dzieciństwie czytałam cykl książek C.S. Lewisa „Opowieści z Narni", w których jedna z bohaterek też ma na imię Łucja. Bardzo lubiłam te książki. Kiedy piszę, nie zastanawiam się długo nad wyborem imion. Gdy na kolejnych stronach pojawiają się nowi bohaterowie, to mają już własną tożsamość. Nie potrafię tego dokładnie wyjaśnić, ale mam wrażenie, że oni już istnieją, w jakimś sensie czuję ich, wiem, jak wyglądają, a potem pomału tylko spisuję ich losy.
Ze stresem radzę sobie w miarę dobrze. Kilka głębokich oddechów i łapię równowagę. Nie zawsze tak było. Ten spokój musiałam sobie wypracować, a może jest on wynikiem życiowych doświadczeń? Faktem jest, że nie przejmuję się błahostkami, potrafię oddzielić rzeczy ważne od tych mniej istotnych. Nie tracę energii, goniąc za własnym ogonem. Jeśli coś jest ważne, to poświęcam się temu całkowicie, jak nie, to bez wyrzutów rezygnuję. Życie jest piękne i zbyt krótkie, by walczyć ze sobą i innymi.
Moim największym marzeniem jest... Hm, właściwie nie mam żadnego konkretnego marzenia. Jak większość ludzi pragnę żyć w zdrowiu, miłości, spokoju. Tego samego chcę dla moich dzieci, dla moich bliskich. Cudownie byłoby, gdyby podobały się Wam moje książki, a ja mogłabym je dla Was tworzyć. Nie mam górnolotnych planów, bo z doświadczenia wiem, że one często zawodzą. Nie wybiegam w przyszłość, a do przeszłości sięgam tylko po dobre wspomnienia. Po prostu żyję w teraźniejszości.

- Ile jest Łucji w Dorocie Gąsiorowskiej?

- Na pewno łączy nas z Łucją ta sama wrażliwość. Sądzę, że wiele sytuacji odbieram tak jak ona, dogłębnie, może zbyt mocno? Losy Łucji, które ukazałam w książce, są całkowicie fikcyjne. Nie wiem, jak zachowałabym się, gdybym naprawdę była w jej skórze. Gdybym tak boleśnie dostała od losu po głowie jak ona. Nie potrafię przewidzieć, czy umiałabym się pozbierać po tak traumatycznym dzieciństwie.
Tak samo jak Łucja staram się żyć prawdziwie. Widzieć świat takim, jaki jest naprawdę, a nie przez pryzmat własnych oczekiwań. Przyjmuję każdy nowy dzień bez stawiania oporu. To naprawdę ułatwia wiele spraw. Ale jednocześnie tak jak Łucja nie pozwalam sobie na konformizm, tylko zmieniam to, co mi nie odpowiada. No i przede wszystkim, tak jak bohaterka, którą stworzyłam, staram się mieć dobry kontakt ze sobą. Myślę, że to podstawa dobrego życia.

- Emil Zola miał wypowiedzieć następujące słowa: „Dzieło sztuki jest odbiciem świata oglądanym przez temperament". Jaką rolę wspomniany temperament odgrywa w Pani twórczości? Czy jest on podobnie jak u autora „Nany" największą siłą sprawczą? Czy może chowa się w cieniu intelektualnej, długo ważonej refleksji?

- Myślę, że temperament ma zasadniczy wpływ na twórczość danego autora. Dlatego właśnie każda książka jest niepowtarzalna i jest tak wiele działów literatury.
Akcja moich książek toczy się powoli. W moich opowieściach to bohaterowie są najważniejsi. Starałam się stworzyć w miarę prawdziwe portrety psychologiczne tych postaci. Ukazani przeze mnie ludzie nie są idealni, ale przyznają się do tego, nie wstydzą się mówić o własnych słabościach. Wydaje mi się, że przez to są bardzo wiarygodni. Jestem osobą spokojną, introwertyczną i sądzę, że doskonale widać to w moich książkach. To, co zaobserwuję - a jestem wyczulona na piękno przyrody - przenoszę do powieści. Nie mogłabym napisać thrillera czy horroru. To zdecydowanie nie moje klimaty.
Książki są odbiciem stanu świadomości tworzącego je pisarza. W jakimś sensie obnażają jego światopogląd. Albo polubimy jego styl, albo będziemy mieć do niego awersję. Wybór zawsze należy do czytelnika.

- Jak wygląda dzień Doroty Gąsiorowskiej - nowej mistrzyni literatury obyczajowej? Czy bardzo różni się od dnia zwyczajnej kobiety, która nie osiągnęła takiego rozgłosu medialnego?

- Przypuszczam, że mój dzień przebiega podobnie jak dzień innych polskich kobiet. A więc praca, obowiązki domowe, typowa powtarzalność każdego dnia. Moje dzieci stoją już u progu dorosłości, ale wcale nie oznacza to, że z biegiem lat ubyło mi obowiązków. Po prostu jedne zadania odchodzą, ale ich miejsce od razu zajmują nowe. Rodzicielstwo to „zawód", który trwa do końca życia.
Staram się w ciągu dnia znaleźć czas dla siebie, choćby to była mała filiżanka kawy wypita w ciszy i spokoju albo wysłuchana porcja ulubionej muzyki. Trzeba znaleźć chwilę na to, co się lubi, i spędzić ją tylko ze sobą.

- Myślała Pani nad ekranizacją książki Pani autorstwa? A może ma Pani jakieś typy, kto powinien zagrać główne role, kto reżyserować?

- Łucja jest dość charakterystyczną postacią, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. Przywłaszczyła sobie cechy wyglądu Audrey Hepburn. Kiedy pisałam „Obietnicę Łucji", żyła jeszcze wspaniała polska aktorka, niezwykle ciepła osoba, która, jak myślę, idealnie wcieliłaby się w postać Łucji. Była podobna do Łucji zewnętrznie... długie ciemne włosy, brązowe oczy. Niestety, zmarła. Aktualnie nie mam innego typu. Tomasz dostał wygląd Kurta Cobaina, ale szczerze mówiąc, nie wiem, kto mógłby się wcielić w jego postać.
Jednego jestem pewna, gdyby zekranizowano „Obietnicę Łucji", muzyka musiałaby być w filmie równie ważna co główni bohaterowie. A więc wiele pięknych fortepianowych utworów, no i oczywiście sceneria... Owiany tajemnicą pałac Kreiwetsów i Różany Gaj z całą gamą kolorów i zapachów dziewiczej przyrody. Może jakiś kompozytor stworzyłby utwór grany przez Tomasza, a skomponowany przez panią Lukrecję? I może ten utwór okazałby się niepowtarzalny i chwytałby za serce tak, jak „River Flows in Yoy", przy którego dźwiękach poznali się Tomasz i Łucja? Jeśli chodzi o muzykę, wiem, że wszystko jest możliwe...

- Którą powieść pisała Pani najszybciej i jaki to był czas?

- Standardowo pisanie powieści zajmuje mi około pół roku. Kiedy zacznę pisać i dość dobrze wczuję się w książkę, to później powoli piszę ją każdego dnia. Przekonałam się, że w moim przypadku nie da się tego przyspieszyć.

- A ile zajęło Pani pisanie „Marzenia Łucji"?

- „Marzenie Łucji" też pisałam pół roku, ale dalsza praca nad książką przebiegła znacznie szybciej niż w przypadku „Obietnicy Łucji".

Książki