Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Wszystkie odcienie zbrodni

Morderca może zachować zimną krew, zaplanować zbrodnię z chłodnym wyrachowaniem i zostawić za sobą zwłoki w błękitnej sypialni zimowego pałacu. Ale może też wpaść w szał, zrobi mu się czerwono przed oczami, padnie śmiertelny strzał i poleje się szkarłatna krew. O zbrodni w każdym odcieniu z Katarzyną Kwiatkowską rozmawia Marta Mizuro.

- Debiutowała pani "Zbrodnią w błękicie". Tomasz Pindel oceniał ją tak: „Jest to kryminał szlachetny i klasyczny, Conan Doyle i Christie (...) pokazuje to, o co we współczesnej rodzimej prozie wcale nie tak łatwo: opanowanie warsztatu, konstrukcję, zamysł, plan i wykonanie". Niedługo ukaże się "Zbrodnia w szkarłacie". To przypadek, czy też seria kolorowych zbrodni?

- Nie ma zbiegów okoliczności. Tytuł pierwszej powieści przyszedł mi do głowy nagle, gdy książka była już gotowa, i od razu mi się spodobał. Być może dlatego, że kolory są dla mnie w życiu bardzo ważne. Nie planowałam jednak żadnej barwnej serii, czego dowodem jest książka "Abel i Kain" - zatytułowana inaczej niż inne. Tytuł "Zbrodnia w szkarłacie" zaskoczył mnie samą. Ale mam nadzieję, że to dobry trop.

- Niezwykłą popularnością cieszą się historie zbrodni popełnianych współcześnie. Pani tymczasem płynie pod prąd. Dlaczego zdecydowała się pani na kryminał retro? To dość ryzykowny krok.

- Kto nie gra, ten nie wygra. A tak poważnie, to od dzieciństwa przepadam za kryminałami, głównie tymi bezkrwawymi, pozbawionymi brutalności. Lubię historie, w których podstawową rolę odgrywają precyzyjnie skonstruowana zagadka i próby jej rozwiązania. W sposób niemal naturalny takie tajemnice wplecione są w tło historyczne. Również moja fascynacja Wielkopolską trwa od wielu lat. Najpierw czytałam wiele o historii zaboru pruskiego, a stąd już tylko krok dzielił mnie od zakochania się w dworach wielkopolskich i tradycjach ziemiaństwa. Z połączenia tych dwóch pasji wziął się pomysł na napisanie kryminału retro.

- Jest pani rodowitą poznanianką. Czy mimo to potrafi pani spojrzeć chłodnym okiem na pewne osobliwości Wielkopolan?

-Z początku zupełnie nie zauważałam tego typowo regionalnego charakteru. Dopiero gdy jako nastolatka spędziłam pewien czas poza Poznaniem, otworzyły mi się oczy.
Wtedy odkryłam, że wiele z obowiązujących w moim domu rodzinnym zasad, zwłaszcza tych dotyczących oszczędności, kultu pracy czy zamiłowania do porządku nie stanowi uniwersalnego kodeksu, a przez innych jest postrzegane raczej jako lokalne dziwactwo. Zaczęłam czytać na ten temat i dowiedziałam się, że ta specyficzna postawa kształtowała się na przełomie XIX i XX wieku.

- Kryminał retro jest w dużym stopniu powieścią historyczną. W swoich książkach powołuje się pani na fakty i mocno osadza je w historii. Mamy zatem nawiązanie do Związku Ziemian prowadzącego walkę o zachowanie wielkopolskich majątków w rękach polskich. Skąd taki pomysł?

- Przeczytałam o tej organizacji kilka lat temu i już wtedy mnie zaciekawiła. Gdy więc w zeszłym roku zaczynałam pisać książkę, której tematem miała być walka o ziemię, włączenie wątku Związku Ziemian było oczywiste. Zastanawiało mnie, dlaczego o związku, który odniósł taki sukces, nikt nie pamięta.

- Zwłaszcza dziś, w dobie rządów mediów, trzeba samemu zadbać o dobrą prasę.
- Oczywiście. Długo zachodziłam w głowę, dlaczego naszą regionalną historię przykryła gruba warstwa kurzu. Wyjaśnienie znalazłam w słowach pana Marka Rezlera, historyka zajmującego się dziejami Wielkopolski. Stwierdził, że Wielkopolanom wiele się udaje - z wyjątkiem autoreklamy. Robią swoje i zapominają, że jeśli o czymś się nie mówi, to tego po prostu nie ma. Ich dokonania pozostają nieznane, a uczniowie na lekcjach historii poznają dzieje Polski tylko z punktu widzenia Warszawy i Krakowa.

- Z jednej strony to zrozumiałe. W końcu to stolice kraju -obecna i była - ale historia regionalna wciąż pozostaje nie odkryta. Dlaczego?

- Mówi się o zrywach, powstaniach i zsyłkach, a nie o tym, że grupa ludzi w uciskanej prowincji potrafiła doprowadzić potężne, nowoczesne państwo niemieckie do kapitulacji. Bo przegłosowanie ustawy o przymusowym wykupie ziemi od Polaków było kapitulacją znanych z praworządności Niemiec.

- To dopiero prawdziwe zwycięstwo, choć wywalczone nie bagnetem, a bardziej pługiem...

- To prawda. Być może inną przyczyną tej ciszy wokół sukcesów Wielkopolan jest to, że ta ich codzienna mitręga była nudna, mało spektakularna. A jak to ujął jeden z bohaterów Zbrodni w szkarłacie: „My, Polacy, za bohaterów uważamy tylko spiskowców czy emigrantów. A knuć po kątach albo uciekać jest najprościej. Trudniej zostać na miejscu, zacisnąć zęby i wziąć się do pracy".

- Ale czy Wielkopolanie mieli same zalety? A co z „malkontenctwem, zacofaniem, ciemnotą", na które utyskuje dwójka postępowych bohaterów?

Mowa jest o tym w kontekście niechęci niektórych mieszkańców regionu wobec reform , które w swym majątku wprowadzał wybitny ziemianin Stanisław Turno z Objezierza. Był on człowiekiem wykształconym i rzutkim, ale jego postępowość i nieubłagana oszczędność nie podobały się bardziej konserwatywnym rodakom. A już solą w oku były jego rewolucyjne koncepcje w kwestii socjalnej.

- Czyli pani krajanie nie są idealni?

- To bohaterowie z krwi i kości, mają swoje wady. Włączyłam te słowa krytyki do książki, gdyż chciałam zrównoważyć nieco zbyt jednostronny portret rozsądnych Wielkopolan. Pragnęłam podkreślić, że zabór pruski nie był krainą zamieszkaną tylko przez światłych ludzi. Tliło się tam piekiełko ciemnogrodu, choć może nie tak wszechwładne jak w innych regionach.

- Jednak pisze pani nie tylko o wielkiej historii z podręczników. Na kartach kryminału historia, choć miniona, ożywa. Obecna jest choćby w opisie panujących ówcześnie obyczajów. Skąd czerpała pani inspiracje?

- Codzienność ziemiaństwa opisana jest szczegółowo w pamiętnikach z tamtej epoki, choć relatywnie niewiele wspomnień wyszło spod pióra Wielkopolanek. To wbrew pozorom bardzo istotne, gdyż porównując pamiętniki arystokratek z zaborów pruskiego i rosyjskiego, można odnieść wrażenie, że powstały w innych czasach.

- Czy czytając owe źródła, czuła się pani, jakby wędrowała w czasie? A może relacje te są nadal aktualne?

- Nadal znajdziemy tam coś dla siebie. Przygotowując się do pisania, korzystam też z poradników dobrych manier. Na przełomie XIX i XX wieku ukazywało się ich mnóstwo, a bardziej ambitni autorzy oprócz prezentacji szczegółowych zasad zachowania w dosłownie każdej okoliczności udzielali też ogólnych rad dotyczących sztuki życia. Niektóre z tych złotych myśli nie straciły nic na aktualności, choćby taka: „Zgoda małżonków bywa trwalszą, jeżeli obowiązki zmuszają męża do oddalania się z domu na kilka godzin dziennie".

- Zaprasza nas pani do dworku ziemiańskiego w Jeziorach. Czy to element fikcji literackiej, czy dwór istniał naprawdę?

- Starałam się oddać klimat epoki. Jeśli chodzi o język moich powieści, jest on raczej współczesny, tylko gdzieniegdzie zamieszczam wyrażenia z gwary poznańskiej. Natomiast akcja rozgrywa się w miejscu, które naprawdę można znaleźć na mapie.
Jeziory to autentyczny dwór, park, jezioro. Narysowałam nawet mapkę, na której odwzorowałam realia. Drogi także są prawdziwe, nieznacznie natomiast przemodelowałam podwórze. Dwór w Jeziorach to nie wytwór mojej wyobraźni, on istniał naprawdę.

- Wyczuwam jednak pani dystans do staroświeckiej konwencji kryminału retro. Wyraźnie bawi się pani pewnymi motywami takimi jak tajemnica inicjałów czy skarb, który oczywiście budzi w bohaterach mordercze instynkty.

- Przede wszystkim te staroświeckie pomysły idealnie pasują do przytulnych wnętrz, podwieczorków i kart wizytowych, do arszeniku i koronek. Ponadto wszyscy jesteśmy trochę jak inżynier Mamoń - podoba nam się to, co już znamy. Wiadomo, że liczba motywów literackich jest skończona, autorowi pozostaje zatem tworzenie z nich różnorodnych kombinacji. Poza tym na takich wyświechtanych trikach czytelnik najłatwiej się poślizgnie, dlatego właśnie, że są stare. Już jest pewien, że wszystko wie - zna przecież te numery na pamięć - przestaje myśleć, a tu niespodzianka. Coś poszło inaczej, niż oczekiwał.

- Dużo w tej książce elementów czarnej komedii. Do zbrodni dochodzi tuż przed weselem. Zwłaszcza autorki kryminałów retro nie stronią od elementów komicznych...

- Być może czujemy potrzebę złagodzenia trochę humorem przygnębiającego wątku morderstwa. Na stronicach książki elementy komiczne przeplatają się z tragicznymi, poezja z prozą - jak to w życiu.

Każdy miał motyw. Każdy ma alibi.

Rok 1900. Dwór w Jeziorach pod Poznaniem. Trwają gorączkowe przygotowania do ślubu dziedziczki. Jan Morawski, przystojny, szarmancki i inteligentny ziemianin słynący z zamiłowania do kryminalnych zagadek pomaga rodzinie w poszukiwaniach skarbu dziadka.
Nocą pada śmiertelny strzał. Podejrzani są wszyscy.
Na dodatek gospodarze stoją na krawędzi bankructwa, rodzinną posiadłość chce przejąć pruski zaborca, a panna młoda nie chce wyjść za mąż.
Czy Morawski ocali rodzinę przed hańbą?
Czy można zorganizować wesele w rozpadającym się dworze, w towarzystwie trupa i pruskiej policji?
Co łączy skarb dziadka, mordercę i szkarłatny pokój?