Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Mój znak. O noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach

"Miał Illg sporo szczęścia..."

„Mój znak" Jerzego Illga to był obowiązkowy zakup. Ale musiał minąć rok, zanim zabrałem sie do lektury książki - zbyt dużo innych pozycji biograficznych czekało na swoja kolejkę... Kiedy wreszcie zacząłem czytać, błogie uczucie nie opuściło mnie do końca: książka była jednocześnie i niezwykle interesująca, i prawdziwie kojąca. Mogłaby mieć 900 stron, i na pewno równie trudno byłoby się od niej oderwać.

 

Myślę że „Mój znak" docenić może przede wszystkim czytelnik taki jak ja: mieszkaniec drugiego krańca Polski (Gdańska), od 30 lat na emigracji (Oslo), który raz tylko odwiedził Kraków, ale który w ogromnym stopniu został uformowany intelektualnie przez środowisko ZNAK-u i „Tygodnika Powszechnego". Książka przybliżyła mi we frapujący sposób najwybitniejszych ludzi tego środowiska - Miłosza, Szymborską czy Tischnera. I zapoznała z mniej mi znanymi, a jakże ciekawymi postaciami świata kultury - Barańczakiem, Brodskim, Majem czy Stalą.

 

Illg szczodrze raczy czytelnika historyjkami z życia swoich bohaterów, przez co bardzo ich przybliża i w pewien sposób odkrywa. Historyjki te mógłbym czytać bez końca. Może Illg, jak obiecał, napisze książkę o Miłoszu? Gorąco zachęcam!

 

Ogromny walor książki - dla czytelnika takiego jak ja - to pokazanie i uświadomienie sobie piękna poezji. I ukazanie geniusza poetów na «namacalnych» przykładach, takich jak Kot Pangur Barańczaka, Two observations Brodskiego czy limeryki Szymborskiej. Tak, entuzjaści poezji mogą słuchać wierszy nie znając języka, w którym się je czyta. Dotyczy to także literatury: podobną sytuację przeżyłem w Litteraturhuset (Domu Literatury) w Oslo: po zapowiedzeniu spotkania z Jerzym Pilchem przez Norweżkę, ta młoda osoba nie opuściła sali przez półtorej godziny, nie rozumiejąc ani jednego słowa z wypowiedzianych na spotkaniu. Tak urzekła ją atmosfera wypełnionej po brzegi przez młodych Polaków sali.


Niezaznajomionego z zakresem międzynarodowej aktywności poetów, zadziwił tez rozmach, z jakim twórcy wzajemnie dzielą się produktami swojej pracy. I jak pięknym odzewem publiczności cieszą się organizowane w rożnych miastach świata festiwale poetyckie czy wieczory autorskie.

 

Wielkim plusem książki jest - w moim przekonaniu - przeplatanie przez autora, z nieomalże chłopięcym entuzjazmem, tematów poważnych praktycznymi detalami z życia bohaterów i przeżyć z nimi. A wiec i to, że jadąc autostradą w kierunku Richmond minęli San Anselmo, że nieopodal Hamilton Road, (którą też „wyśledziłem" w czasie wakacji w Oksfordzie) ciągnie się Thorncliffe Road, czy to, że najlepsze jedzenie dają w Chez Panisse i w jadłodajni U Stasi.

Radowało mnie bardzo że Illg z równie młodzieńczym entuzjazmem opisuje swoje przygody z idolami świata muzyki tamtych lat. A że byli to i moi idole, serce biło mi mocniej, gdy autor zachwycał się Dire Straits czy Mamas and Papas. Czy Ericem Burdonem, którego koncert z Animals widziałem za PRL-u w hali Stoczni Gdańskiej. Ten świat jeszcze nie odszedł: moje „drugie życie" na emigracji dało mi cudowne możliwości oglądania m.in. Mamas and Papas w małej kawiarni w Oslo, i to razem ze Scottem McKenzie (tak, tym od «San Francisco»!), Dire Straits (właśnie dziś Mark Knopfler gra w parku Vigelanda w Oslo...) czy mistrzowskie duo Simon & Garfunkel, na niezapomnianym pożegnalnym tournee.

 

Bohaterowie Illga, ci krakowscy, i ci zagraniczni, na szczęście dużo podróżowali. Dlatego też i ja mogłem ich spotkać poza granicami kraju: Kapuścińskiego na wykładzie we Fritt Ord, Daviesa na wykładzie i lunchu na Uniwersytecie w Oslo czy Młosza na wykładzie na tymże uniwersytecie. Ale wysłuchanie wykładu Kołakowskiego na UJ wymagało juz podroży do Krakowa na Dni Tischnerowskie.

 

Na koniec: przedstawienie Na Głosu i Kabaretu ZNAK to dla nie-krakusów bezcenne; to jak ukazanie tajemnego Krakowa, którego przecież nie mieli możliwości poznać z bliska. Tak, miał Illg wielkie szczęście, żee trafił do ZNAK-u! Nie sadzę, aby dane mu było spotkać takich ludzi i przeżyć takie przygody w innym wydawnictwie... i zrobić tyle dowcipów, afer i wygłupów.

 


Recenzent: Jan Nosowski

Wydawnictwo Znak obchodzi w w tym roku swoje 60. urodziny

Jerzy Illg – „żywe logo” Znaku i redaktor naczelny tego zasłużonego wydawnictwa, w nowym, poszerzonym wydaniu swoich wspomnień z pasją i poczuciem humoru opowiada o kulisach profesji wydawcy. Przyjaciel noblistów i akuszer wielu bestsellerów wyznaje, do jakich forteli musi się uciekać, by pozyskać autora bądź wydobyć z niego oczekiwane dzieło. Ujawnia tajemnice loteryjek u Wisławy Szymborskiej, okoliczności palenia marihuany z Czesławem Miłoszem i beatnikami w Kalifornii, włamywania się nocą do banku we Frankfurcie, handlu walutą na bazarze Różyckiego, zmuszania do promocji Wiesława Myśliwskiego, bezsenności pod kołdrą z Joanną Bator. Traktowana niekonwencjonalnie praca to pasmo szalonych przygód i podróży, niezwykłych spotkań, nocy pełnych whisky i poezji, podczas których nie było kamer ani dziennikarzy. W jego wypadku bycie wydawcą to nie tylko redagowanie książek, ale także kręcenie filmów, wystawianie kabaretów, organizowanie festiwali i happeningów artystycznych – wszystko to składa się na życie spełnione i kolorowe.