Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

12.09.2016

Przeczytajcie fragment "Naczelnych z Park Avenue"

We wrześniu w Znaku bestsellerowa książka, która rozwścieczyła Manhattan. „Naczelne z Park Avenue" to napisana przez antropolożkę opowieść o świecie z pierwszych stron kolorowych magazynów, którą czyta się z równą fascynacją, co najlepsze reportaże podróżnicze z najodleglejszych krańców Afryki czy Azji.

Wednesday Martin z uwagą obserwowała rytuały godowe mieszkanek Upper East Side, walkę o dominację w stadzie, sezonową migrację w kierunku kurortów i rytualne dbanie o ciało. Piła eliksiry, którym jej otoczenie przypisywało niezwykłe właściwości, takie jak koktajl z jarmużu, a także uległa pragnieniu posiadania fetysza w postaci słynnej torebki.

Przeczytajcie fragment

"Ta książka przedstawia ciekawszą niż fikcja historię o tym, co odkryłam, gdy rozpoczęłam eksperyment naukowy polegający na subiektywnym badaniu macierzyństwa na Manhattanie. To opowieść o innym świecie - nie przesadzam. Przenieśliśmy się na Górny Manhattan po 11 września, pragnąc zarówno ucieczki od tragedii, jak i bliskości rodziny mojego męża. Ze względu na dziecko wydawało się to wtedy szczególnie ważne. Kiedy świat zmienił się w niebezpieczne miejsce, a nasze miasto stało się tak bezbronne, chcieliśmy zapewnić sobie i naszemu synowi komfort życia wśród kochających krewnych. To było łatwe. Trzeba było jeszcze poznać tamtejsze matki i nauczyć się żyć wśród nich.
Osiedliliśmy się w końcu na Park Avenue, w okolicy numerów siedemdziesiątych. Ze swojej bazy wypuszczałam się na spotkania grupy Mama & Ja, zapisywałam syna na lekcje muzyki, spierałam się z nianiami, wychodziłam na kawę w towarzystwie innych mam albo na „castingi" do przedszkola mojego pierworodnego dziecka, a potem także jego młodszego brata.
W międzyczasie zorientowałam się, że macierzyństwo to zupełnie osobna wyspa na wyspie zwanej Manhattan, a matki z Upper East Side to już całkowicie odrębne plemię. Tworzyły one pewnego rodzaju tajne stowarzyszenie, w którym obowiązywały całkowicie dla mnie nowe zasady, rytuały, uniformy i wzorce migracji oraz związane z nimi przekonania, ambicje i praktyki kulturowe, o jakich mi się nie śniło.
Sukcesywne przekształcanie się w mamę z Upper East Side było dla mnie doświadczeniem przeżywanym z trwogą. Niezwykle zamożne i czułe na punkcie statusu społecznego otoczenie, w którym wylądowaliśmy, oraz sprawiające wrażenie wyniosłych, niewiarygodnie wystrojone matki, zdawały się obce i przerażające. Jednak, podobnie jak ssaki wyższego rzędu i ludzie, dla własnego dobra, choć przede wszystkim dla dobra mojego dziecka, a potem także drugiego syna, pragnęłam się wpasować.

(...)

Wejście w to środowisko i zyskanie akceptacji wydawało się jednak niezmiernie ważne, wręcz naglące. Kto chce być na uboczu? Kto nie chce chodzić na kawę z przyjaciółkami po odprowadzeniu dzieci do przedszkola? Któż by nie chciał, żeby jego dziecko miało kolegów do wspólnej zabawy? Teściowie i mąż cały czas mi pomagali, podpowiadając na przykład, gdzie chodzić na zakupy spożywcze, a także wyjaśniając zagmatwane reguły najróżniejszych gal, organizowanych z przesadą bar i bat micw, klubów i stowarzyszeń, zarządów wspólnot mieszkaniowych i innych obcych mi rytuałów i praktyk specyficznych dla nowego miejsca zamieszkania. Kultura matek z Upper East Side była jednak czymś jeszcze innym, z czym musiałam poradzić sobie sama, bo przecież to ja byłam mamą, która chciała - potrzebowała! - grać według ich zasad. Owszem, przez cały czas, kiedy mieszkałam w Nowym Jorku, mnóstwo razy zapuszczałam się na Górny Manhattan. Wiedziałam, że ocieka kasą i przywilejami.
Wiedziałam, że powściągliwość to słowo tam nieznane. Wiedziałam, że zarówno ubiór, jak i filozofia oraz etos różnią się od tych z Dolnego Manhattanu. Nie było innego sposobu, by poznać tajemniczy świat tamtejszych matek - musiałam po prostu do nich dołączyć. Gdybym nie miała dziecka, mogłabym nawet nie zauważyć równoległego wszechświata uprzywilejowanych rodziców i uprzywilejowanych dzieci.
Jako matka czułam, że po prostu muszę go zrozumieć, zinfiltrować, złamać kulturowy kod, że to jest moim obowiązkiem.
Poznawanie matek wokół mnie i uczenie się od nich było dla mnie przygodą tak dziwną i pełną niespodzianek, że nic,czego się wcześniej uczyłam lub co przeżyłam - na przykład masajski rytuał biegu po bydle i picia krwi, walki na topory u amazońskich Janomamów albo pijackie ceremonie inicjacyjne bractwa studenckiego na jednym z najlepszych uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych - nie mogło się z tym równać ani nie mogło mnie na to przygotować."

Wednesday Martin

Naczelne z Park Avenue

Tłumaczenie: Magdalena Zielińska

Bestsellerowa książka, która rozwścieczyła Manhattan

Kiedy autorka tej książki wraz z mężem i synkiem przeprowadziła się z zachodniego na wschodni Manhattan, sądziła, że zmienia jedynie adres. Okazało się jednak, że trafiła do całkowicie odmiennej kultury.

Nagle otoczyło ją plemię bajecznie bogatych, eleganckich kobiet, których świat opierał się na ścisłej hierarchii. Choć w pierwszej chwili instynkt podpowiadał jej ucieczkę, postanowiła walczyć. Aby zrozumieć zasady działania społeczności, w której się znalazła, i wreszcie odnaleźć w niej dla siebie miejsce, wykorzystała swoją znajomość antropologii.

Z uwagą obserwowała rytuały godowe mieszkanek Upper East Side, walkę o dominację w stadzie, sezonową migrację w kierunku kurortów i rytualne dbanie o ciało. Piła eliksiry, którym jej otoczenie przypisywało niezwykłe właściwości, takie jak koktajl z jarmużu, a także uległa pragnieniu posiadania fetysza w postaci słynnej torebki.

Dzięki jej spostrzeżeniom i poczuciu humoru "Naczelne z Park Avenue" to opowieść o świecie z pierwszych stron kolorowych magazynów, którą czyta się z równą fascynacją, co najlepsze reportaże podróżnicze z najodleglejszych krańców Afryki czy Azji.