Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

25.12.2015

„Mam krokodylą skórę"

Ona - świeżo upieczona Noblistka, On - magister filologii polskiej. Miał jej pomagać przez trzy miesiące, między przyznaniem a wręczeniem nagrody w 1996 roku. Został dłużej. Poetka i jej Pierwszy Sekretarz. Piętnaście lat sekretarzowania takiej osobie? Doprawdy, nie było w tym nic zwyczajnego.

Już w styczniu w Znaku „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej" Michała Rusinka. W tej książce spotykamy Szymborską, której do tej pory nie znaliśmy. To portret osoby nieprzeciętnej, damy o niezwykłym poczuciu humoru, a zarazem umiejętności mówienia o sprawach najistotniejszych. Portret, który pozwala zbliżyć się do niej i istoty jej poezji.

Przeczytajcie fragment książki:

"Kiedy zacząłem pracować dla Szymborskiej, dosyć prędko ustaliliśmy poetykę odpowiedzi odmownych. Chodziło o to, by nikt nie poczuł się urażony, żeby wszyscy zrozumieli, dlaczego odmawia. Wymyślała więc przeróżne przedziwne wymówki. Kiedyś zaproponowała, bym na jakieś zaproszenie odpisał, że nie pozwoli jej z niego skorzystać konstrukcja psychiczna, że nie czuje się emocjonalnie na siłach. Wówczas pisała albo myślała nad wierszem i wiedziała, że potrzebuje wewnętrznego spokoju. Tego już nie dodawała, żeby nie urazić zapraszających. Ale tak właśnie było. Kiedy jednak napomknąłem w jakimś wywiadzie o jej delikatności - zaprzeczyła. „Mam krokodylą skórę" - powiedziała, zaciągając się dymem.
Do SPP przychodziły faksy. Maszyna nie dzieliła ich na strony, wychodziły z niej czasem wielometrowe rulony, które zanosiłem WS, rozwijałem na jej zdumionych oczach i odczytywałem na stojąco, dla lepszego efektu.
Kupiłem różnokolorowe teczki, żeby segregować bieżącą korespondencję. Było to idiotyczne, bo szybko się okazało, że potrzebne są pudła. Przyniosłem więc z najbliższego sklepu pudła po pampersach. Zajęły prawie cały pokój (właściwie pokoik) przy Chocimskiej. Osobiste, oficjalne (zwane przez Szymborską „oficjałkami"), wydawnicze i varia. Dość wcześnie pojawiła się konieczność założenia teczki (potem niedużego pudełka) z napisem „świry".
Wśród nich na przykład taki list: „Szanowna Pani! Wyzywam Panią na Turniej Poetycki, po równo: Pani 1 godz. i ja 1 godz., publiczny w Krakowie. Od Pani zależy wybór adresu (miejsca) i czasu oraz aranżacja imprezy".
Przychodziłem mniej więcej co dwa dni, zwykle po południu. Przynosiłem stos listów, które docierały pod adres SPP. I odbierałem od pani Wisławy listy, które tymczasem napisała. Chciała podziękować za wszystkie gratulacje. Przede wszystkim znajomym, ale i przedstawicielom wielu instytucji z całego świata. Kazała przygotować dwie wersje kartek z wydrukowanymi podziękowaniami: polską i angielską. Na specjalnych grubych kartonikach, jak do wyklejanek. Wiele czasu spędziłem wówczas, stojąc w kolejkach na poczcie.
Nie miałem jeszcze telefonu komórkowego. Sprawiłem go sobie dopiero dwa lata później. Wówczas kupiłem tylko modem, który działał jak faks oraz automatyczna sekretarka zarazem. Nagrania pani Wisławy w większości sobie zachowałem w postaci plików dźwiękowych. Słucham ich teraz: „Tutaj pewna poetka z Krakowa i okolic...". „Tutaj... No, wiadomo kto..." „Dzień dobry panu. Tutaj pana... no, nie wiem, jak się nazwać". „Tutaj pana dręczycielka!..." „Panie Michale, jeżeli pan jeszcze po południu będzie w Krakowie, to proszę do mnie zadzwonić. Ale jeśli pan nie zadzwoni, to świat się nie zawali".
Jest z innej epoki. Nie lubi urządzeń elektronicznych, długo uczy się obsługi automatycznej sekretarki. Ponieważ moja sekretarka jest w komputerze, więc opowiadam o jej działaniu, posługując się rodzajem męskim: on nagrywa, on zapisuje, on czyta. Pani Wisława chwilę mi się przysłuchuje i pyta: „Jaki on?". Wyjaśniam. Na to ona, lekko zawiedziona: „A już myślałam, że mówi pan o Panu Bogu..."."

 

Wisława Szymborska, której do tej pory nie znaliśmy.

Piętnaście lat sekretarzowania takiej osobie? Doprawdy, nie było w tym nic zwyczajnego.

Ona – świeżo upieczona Noblistka, On – magister filologii polskiej. Miał jej pomagać przez trzy miesiące, między przyznaniem a wręczeniem nagrody w 1996 roku. Został dłużej. Poetka i jej Pierwszy Sekretarz.

W tej książce spotykamy Wisławę Szymborską, której do tej pory nie znaliśmy.
To portret osoby nieprzeciętnej, damy o niezwykłym poczuciu humoru, a zarazem umiejętności mówienia o sprawach najistotniejszych. Portret, który pozwala zbliżyć się do niej i istoty jej poezji.

Ekscentryczna starsza pani. Rozchichotana, czasami frywolna, lubiąca językowe zabawy i „practical jokes”. Wolała rozmowy ze zwykłymi ludźmi niż kongresy poetów i dyskusje z intelektualistami.

Depresyjna. Melancholijna. Surowa w sądach o sobie i innych. Perfekcjonistka, nie znosząca rozmów o błahostkach i marnowania czasu na spotkania z ludźmi, które nic jej nie dawały oprócz, jak mówiła, pustych kalorii.


Po Noblu powtarzała, że zrobi wszystko, żeby nie stać się osobistością, lecz pozostać osobą. Kiedyś rozpoznał ją taksówkarz i powiedział: „To dla mnie zaszczyt wieźć taką osobliwość”. Trochę racji miał: była dość osobliwym przedstawicielem naszego gatunku.

Z takim taktem, subtelnością i wnikliwością mógł o Noblistce napisać tylko jeden Autor.