Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Piąta strona świata

O życiu, cierpieniu, klęsce i zwycięstwie

„Piąta strona..." to utwór konsekwentnie śląski, wyraźnie umiejscowiony, jednak opowiedziana w nim historia (historia pewnej wspólnoty) uruchamia potrzebę, usiłuje dać wyraz pragnieniu dodania czegoś naprawdę istotnego do wiedzy o człowieku, do wiedzy o jego obawach i zdolnościach, mękach i rozkoszach, triumfach, wątpliwych zwycięstwach i sile przyciągania; o klęsce, rozpaczliwym, nie zawsze zawinionym, nie zawsze zasłużonym czarnym bilansie życia.
Dzieło ukazuje nadto bolesne konsekwencje epistemologicznego skrzywienia, na jakie naraża się każdy, kto konterfekt pozornego ładu ośmiela się kontemplować i przenikać sercem. Gawędy, powiastki, hiperbole, opowieści, ewangelie, karuzele, sagi, eposki, kroniki, anegdoty, przysłowia, epizody same dla siebie, epizody z pękiem kluczy; zabawne, prześmieszne dygresje, zapisy pokoleniowych inicjacji, pomrukiwanie żywiołów, wplatanie cytatów, aluzji, pożyczek, opowiadania i opisy, iluzje autentyczności, stylizacje, przypisy, epistolografie, geografie, tezaurusy, metafizyki, grdyki, misteria, rekwizyty, symbole. Tezy, antytezy, protezy. Gerwazy, Protazy, Judym, Robak. Chrobok, Basista, Hawranek, Stelmaszczykowo, Byla, Korfanty, Czornynoga, Suchanek, Grażyński. Dajmy pokój wyliczance, niech się wezmą za indeks zasłużeni badacze litery. Niech do rozszyfrowanych znaczeń i niech do ukrytych, zakamuflowanych, zapieczonych sensów, do świadomych i aluzyjnych motywacji dodadzą jeszcze brakujący im do kompletu, pominięty przez autora katalog nazwisk, imion, pseudonimów. Niech bynajmniej nie czynią tego z powodu ujawnionego niniejszym zaniedbania. Nie będą tego czynić z racji nagłego zdekonspirowania, właśnie zdekonspirowania bardziej niż odkrycia ani skrywanych z rozwagą, dobrze zakamuflowanych, wszelako ciągle możliwych aluzji; uczynią to dlatego, żeby dać wyraz poruszeniu wzrastającemu z lektury na lekturę, z odczytania na odczytanie, żeby dać wyraz swojemu być może zachwytowi.
Bo powieść Kutza stać się musi mniej lub bardziej skromnym, bardziej lub mniej czytelnym punktem odniesienia, od którego zacznie się wreszcie prawdziwa, uczciwa, rzetelna, angażująca zmysły i rozsądek refleksja na temat Śląska, dyskusja na temat Silesii; jej przeszłości, jej teraźniejszości, jej perspektyw. Zatem ta powieść początkiem dyskusji? Ostrej, twardej, poprzedzonej bezkompromisową refleksją, permanentnej debaty toczącej się kosztem świętego spokoju, kaleczącej urodę błogiego wyczekiwania, szlachetnej cierpliwości i fizycznej wytrzymałości środowisk o nerwach z tworzyw sztucznych? Czy stać nas na takie rozpoznanie, stematyzowanie licznych palących deficytów? Czyżby w jej toku miał się ujawnić nowy Korfanty? Korfanty?, może ktoś, może nie tak bardzo jak Wojciech zdeterminowany i zaangażowany, zawsze jednak ktoś, kto będzie się umiał zdobyć na niezależny sąd lub przynajmniej zdrowe, idące w pięty przekleństwo.
Kto niby miałby stawać przed szlachetnym trybunałem, kogo tym razem miałyby dotknąć siarczyste, zbawienne razy? Tego, który w Silesii widzi tylko znalezioną, ledwie żywą, jeszcze żywą, już kneblowaną i zaprzęganą do karety krowę. Dotknąć by miały kogo bądź, w tej grupie także licznych panów z wielkich stanów. W pierwszym wszelako odruchu amatorów darmowego mleka, którzy najechali i zajechali czarną niwę.
Adresata tego dzieła wypatrywać trzeba wśród swoich, być może dotąd żenowanych folklorem, dialektem, obyczajami, charakterem, patologicznym brakiem odpowiedzialności, skłonnością do podejmowania u siebie obcych w roli zarządców, kierowników, właścicieli, prywaciarzy, szmaciarzy, szpicli i łapserdaków. Mnie łatwo, ponieważ wiem, o co autor pragnie okręcić, na czym chciałby wesprzeć, obok czego postawić nadrzędną idę utworu. Mnie łatwo zrozumieć i polubić, i ukochać te zdania. Mnie łatwo, bo przestrzeń powieści to mój teren, silnie i trwale zakorzeniony w wyobraźni. Obecny w niej od dawna, czyli w fazie, w jakże licznych fazach, poprzedzających lekturę.
Poprzedzających zapewne także moment konkretyzowania się autorskiego pomysłu. O „Piątej stronie świata" doniósł mi ostatni ubiegłoroczny numer miesięcznika „Śląsk", bardzo bezpiecznego, niebezpiecznie bezpiecznego magazynu. Dbającego, by nikogo nie dotknąć, nikogo nie obrazić, zamykającego się samoistnie, drukowanego na złym papierze, składanego złą czcionką, zalatującego farbą, waporem rzadkiego wietrzenia. Wspieranego siłą, pożytkiem kilku najwyżej szpalt torujących drogę innym pozbawionym jednak osobistego specjalnego wyróżnika. Fragmenty powieści Kutza, konkretnie jeden traktujący o przygotowaniach i o przebiegu zaręczyn Lucjana i Adeli rozbawił mnie i olśnił. W jego blasku spojrzałem z większą niż dotąd przychylnością na inne artykuły numeru. Raz na jakiś czas nastaje święto, sparafrazujmy słowa poety ze Śląska rodem, i dla leniuchów. Nie trzeba udawać wówczas w fabrykach ani wesołych, ani tym bardziej smutnych rewolucjonistów. Postanowiłem nabyć książkę przed oficjalną premierą bezpośrednio u wydawcy. Wiem, trudno w czymś takim znaleźć miarę powagi lub jakości dzieła, żaden ze mnie autorytet, w wyborach kieruję się intuicją, jestem - muszę przyznać - dosyć wyrywny, kupuję, być może zbyt nonszalancko. W związku z tym uważam się czasami za mecenasa, za podporę literatury, to znaczy klienta wydawnictw, papierni, drukarń i hurtowni. Pisarzy dopiero na szarym końcu. Pisarz obecnie to nie kto inny jak Indyk z wiersza Brzechwy, którego w wielkim mieście pytają o cel przechadzki. Ten sam Indyk, który, już najedzony, wybiera się właśnie na proszony obiad. Być może autorowi „Piątej strony świata" los oszczędzi tego rodzaju wyróżnienia, być może potraktowany zostanie sprawiedliwie, bo przecież, mimo że ciągle młody, bardzo, bardzo młody, na sprawiedliwe, czyli w tym przypadku poważne przecież traktowanie zasłużył. Oby nie został wzięty za udko z Carrefoura czy udziec sflaczałego wołu, a za autora doświadczającego dobrodziejstw rzekomo martwego tutaj, de facto jedynie mocno zmartwionego, zasmuconego Logosu.
Cóż powiedzieć? Pragnę zapewnić, że przestrzeń ożywiona w powieści odwołuje się do geograficznego i topograficznego konkretu. Konstytuuje nadto bliską, nieomal tożsamą z rzeczywistą, historycznie i obyczajowo relację wysokiego prawdopodobieństwa doświadczeń i autentyzmu przedstawionych w powieści przeżyć. Zastanawiająco bliski szopienickiemu jest nadto udział doświadczenia wewnętrznego, głębokiego pozasłownego wizualnego namysłu oraz dokonywanej na osobności refleksji tłumaczącej motywacje namiętności wyostrzających smak życia i ponurych, zaskakujących rezygnacji. Kutz przedstawił nie tylko motywy, przedstawił także kryteria rozpaczy; zwłaszcza wyrafinowanej, ujmowanej językiem wnętrza, ocierającej się o misterium doświadczenia ostatecznego, przenikającego obszar ostateczny, osadzającego się w strefie między mową i milczeniem, pamięcią i amnezją, kontemplacją i zaangażowaniem, twórczością i samotnością, folklorem i sztuką wysoką, spadaniem z wysoka i lądowaniem na łożu czy wózku boleści; między bezsensem i koniecznością, między życiem i śmiercią. Bohaterowie Kutza to postaci z reguły więcej niż przeciętne, świetliste obłoki, bystre komety pamięci indywidualnej i koleżeńskiej. Nie chcą się niczym wyróżniać, chyba że trafi się im coś frapującego, na przykład warunkująca samoocenę przeszkoda. Wtedy działają z determinacją zacnych antycznych torped. Wtedy nie ma rady, wtedy, klynkejcie narody, trzeba zejść im z drogi.
Recenzent: Grzegorz Hajkowski

Debiutancka powieść Kazimierza Kutza

Śląsk, piąta strona świata, to miejsce, gdzie zacierają się granice, a historia bawi się ludźmi i narodami. Nie sposób zamknąć go w sztywne ramy ani opowiedzieć od początku do końca. Można tylko próbować odsłaniać po kawałku, zestawić z tysiąca zabawnych, tajemniczych i fascynujących ludzkich historii.

Kazimierz Kutz pisał swoją debiutancką powieść przez piętnaście lat. Wsłuchując się w lokalne anegdoty i małe rodzinne epopeje, stworzył wielopokoleniową barwną panoramę Śląska. Przedstawia ją we wspomnieniach człowieka próbującego rozwiązać rodzinną tajemnicę z przeszłości. Tak autor, jak jego bohater bezustannie poszukują właściwego języka do zrozumienia zmieniających się czasów - lawirują między polszczyzną i śląską gwarą.

Kutz, który Śląsk ma we krwi, to niezrównany opowiadacz. W serii śmiesznych i strasznych historii portretuje ludzi borykających się z losem, którzy walczą i emigrują, filozofują i biorą życie lekko. Słowem, szukają swojego miejsca na ziemi.