Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Brzemię rzeczy utraconych

Ludzie, którzy tracą wszystko

Właśnie opuściłam Indie, a dokładniej miasto Kalimpang w Bengalu Zachodnim. Przez ostatnie kilka dni byłam gościem, przechodniem, szpiegiem, uczestnikiem zwykłego życia i obserwatorem zawieruchy dziejowej. Bez wytchnienia śledziłam losy szesnastoletniej Sai zakochanej w swoim korepetytorze Gjanie, jej dziadka - sędziego Dźemubhaia, ich kucharza i jego syna Bidźu, dwóch sióstr Loli i Noni, wujka Potty'ego i ojca Botty'ego. Do Kalimpangu* leżącego u podnóża majestatycznej Kanczendzongi - drugiego co do wysokości szczytu w Himalajach zabrała mnie Kiran Desai swoją znakomitą powieścią o wielce znaczącym tytule „Brzemię rzeczy utraconych".
Jestem zachwycona urodą tej książki. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że dawno nie czytałam tak wzruszającej książki. Jak zaczarowana chłonęłam przestrzeń tego małego skrawka ziemi, które stało się miejscem akcji ludzkich wzlotów i upadków. Czułam monsunową porę goszczącą w Czo Oju (w domu sędziego), gdzie wilgoć pożerała bawełnianą bieliznę Sai. Uśmiechałam się podczas subtelnych i nastrojowych scen wzajemnej fascynacji, gry uczuć, którą prowadzili zakochani w sobie Sai i Gjan. A potem patrzyłam ze smutkiem, jak oboje cierpią unosząc się nienawiścią i goryczą. Z politowaniem patrzyłam na prostego kucharza, tak dumnego, że jego syn Bidźu jest w Ameryce, który nie zdawał sobie sprawy, na jakie upokorzenia skazał dziecko posyłając je za ocean. A Bidźu nie chciał rozczarować ojca znosząc los obcokrajowców, przybyszów z Trzeciego Świata, którym Ameryka może zaoferować pracę w kuchni, spanie w podłych dziurach i brak jakiejkolwiek opieki. Poznałam prawdziwą historię życia sędziego Dźemubhaia Popatlala Patela, który nienawidząc swojego kraju, swoich rodaków, swojej żony, córki, poczuł ulgę i w swojej wnuczce Sai dostrzegł jedyny uśmiech losu. A Gjan? Żal mi było Gjana, nieszczęsnego młodego człowieka, który dał się ponieść zawierusze dziejowej i wstąpił w szeregi walczących o niepodległość Nepalczyków. Bo tłem i zarazem jednym z ważnych wątków książki stała się historia walki o niepodległość dla indyjskich Nepalczyków - Gorkhalandu.
Prawdziwa historia na kartach powieści staje się niejako samodzielnym bohaterem. Zamienia ciepłą opowieść o ludzkich namiętnościach w gorzką i smutną historię ludzi przegranych. W trakcie czytania odczułam tę zmianę w szczególny sposób. Do pewnego momentu lektury uśmiechałam się i dawałam się ponieść lekkości i dowcipowi, którym pisarka natchnęła „Brzemię..." I absolutnie nie odczuwałam tego, że opowiadana historia dzieje się nieco ponad 20 lat temu (wspomniana jest śmierć Indiry Gandhi), bo wydała mi się prawie baśniowa. Jednakże w pewnym momencie mój uśmiech zniknął. I zaczęłam odczuwać każdą stratę, tę nazwaną i tę ukrytą między wierszami. Uzmysłowiłam sobie, że bez względu na miejsce i czas, największą krzywdę historia przynosi zwykłym, szarym ludziom. Sąsiad staje się wrogiem, miłość zamienia się w nienawiść. Kiran Desai pisze:
„I oto tych najbardziej pospolitych, tych zupełnie niezainteresowanych wzniosłymi ideami porwała mityczna walka przeszłości z teraźniejszością, sprawiedliwości z niesprawiedliwością - tych najbardziej zwyczajnych ogarnęła nadzwyczajna nienawiść, ponieważ nadzwyczajna nienawiść jest ostatecznie zdarzeniem całkiem pospolitym."
„Brzemię rzeczy utraconych" to historia o ludziach, którzy tracą wszystko. Nie dlatego, że los im nie sprzyja. Ale dlatego, że tak musi być. Bo taka jest sprawiedliwość dziejowa, że ktoś musi cierpieć, ktoś musi stracić. Są narody, którym spokój nie jest pisany. Są narody, które będą nieść swój krzyż, jak brzemię. I tak bohaterowie Kiran Desai tracą wszystko: ziemię, spokojne dostatnie życie, honor i własną tożsamość. Są obcymi we własnym kraju, tak jak jest się obcym na emigracji. A co najgorsze, ten proceder pełen nienawiści, jest zawsze w imię wyższych idei lub czyichś ambicji. Bo „zyski można czerpać tylko z różnic między narodami, gdy jeden działa przeciwko drugiemu". Dlatego Trzeci świat jest skazany na pozostanie Trzecim Światem.
Nie sugerujcie się opisami, że „Brzemię rzeczy utraconych" jest książką o nienawiści. Tak naprawdę jest książką o człowieku i najzwyklejszym pragnieniu świętego spokoju.
Ja traktuję „Brzemię rzeczy utraconych", jako moje osobiste odkrycie literackie, bo ta wędrówka pod Kanczendzongę sprawiła mi sporo satysfakcji i pozwoliła dotknąć tego, co jest bliskie memu sercu.

*W powieści używana jest nazwa Kalimpang, a Wikipedia podaje nazwę Kalimpong. Nie potrafię wyjaśnić czy zabieg zmiany jednej samogłoski jest celowy, czy to przypadek, czy może jest wszystko w porządku i obie wersje są prawidłowe.


Recenzent: Joanna Mieszkowicz

Kiran Desai

Brzemię rzeczy utraconych

Tłumaczenie: Jerzy Kozłowski

Booker 2006! Wreszcie pojawił się ktoś, kto może konkurować z Salmanem Rushdiem i Zadie Smith. Rok 1986, małe miasteczko w Himalajach. Szesnastoletnia Sai wychowuje się w zimnym domu dziadka – emerytowanego sędziego Patela, którego całą energię pochłania nienawiść do wszystkiego, co nie angielskie. Ich służącym jest poniewierany przez los kucharz, którego jedyną nadzieją jest syn Bidźu próbujący podbić świat zmywaniem naczyń w najpodlejszych nowojorskich restauracjach. Sai usiłuje budować pierwszy w życiu związek ze swoim korepetytorem Gijanem, jednak sytuacja polityczna szybko wystawi na próbę rodzące się uczucie. Brzemię rzeczy utraconych to opowieść o poszukiwaniu tożsamości i rozmaitych sposobach (nie)radzenia sobie z bagażem tradycji. O wszechogarniającym wpływie Zachodu i ludziach, którzy nie mogąc znaleźć swojego miejsca w świecie, stają się emigrantami we własnym kraju. O zderzeniu wyobrażeń z rzeczywistością, stereotypach i poszukiwaniu akceptacji. W swojej powieści Desai pokazuje w ciepły i zarazem gorzki sposób losy zwykłego człowieka, które nierozerwalnie łączą się z losami jego kraju.