Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe

Wyznania czytelniczki

Znów możemy zachwycać się esejami Anne Fadiman (zachowując wszakże właściwe proporcje).

Anne Fadiman objawiła się w Polsce parę lat temu - tomem szkiców o książkach i czytaniu „Ex Libris. Wyznania czytelnika" - i szturmem podbiła niemało umysłów i serc. Teraz wyszła druga jej książka o czytaniu (przy okazji wznowiono „Ex Libris") i sytuacja pewnie się powtórzy. Czemu wypada tylko przyklasnąć, bo zalety obu zbiorów są iście niepoślednie. Pochodząca z rodziny nowojorskich literatów Fadiman (z zawodu głównie redaktorka) jako pisarka jest amatorką - w najlepszym tego słowa znaczeniu. Sama przyznaje, że pisze li tylko dla własnej przyjemności - na przykład po to, by przygotowując się do tekstu o Charlesie Lambie (brytyjskim eseiście z przełomu XVIII i XIX wieku), jeszcze raz go sobie w całości przeczytać. Ten entuzjazm i miłość do ksiąg bardzo rozmaitych udzielają się czytelnikowi, który chętnie przystaje na to, by Fadiman oprowadzała go po swoim świecie, opowiadała o swoich pasjach, rodzinie, lekturowych przygodach.

Fadiman pisze przystępnie, często całkiem błyskotliwie, obficie szafuje anegdotą. Ładny jest też jej rozrzut tematyczny - od kolei losu Samuela Coleridge'a (to taki tytan brytyjskiego romantyzmu), przez historię poczty w ogólności (przy okazji własnego, późnego nawrócenia się na pocztę elektroniczną), po tekścik o kawie (bez której autorka nie wyobraża sobie egzystencji) i żwawe, dynamizujące tekst przeskoki, na przykład między relacją z lektury a intymnym wspomnieniem.

Zachwycając się tym wszystkim, musimy wszakże pamiętać, że żyjemy w niedoskonałym świecie pełnym niedoskonałych ludzi, którzy nic tylko szukają dziury w całym. Tacy po krzepiącej lekturze Fadiman zaraz zaczną kręcić nosem. Jedni będą się indyczyć i szeptać, że może trochę to za ładne, zbyt ulizane, że literatura traktowana na fadimanowską modłę całkiem traci przyrodzoną sobie podobno dzikość i staje się doskonale nieproblematyczna. Bo trudno przecież brać poważnie rozważania autorki o tym, czy wypada czytać Homera, skoro ślepiec ów tak źle pisał o kobietach. (Na szczęście, zdaniem Fadiman, jednak wypada). Inni - przez własne niepowodzenia zgorzkniali i zadrości pełni - krzywić się będą na tak ochoczo przez autorkę opisywane szczęście rodzinne: rezolutne pociechy i cudownego męża. A jeszcze inni - przesiąknięci jadem hermeneutyki podejrzeń - uznają, że skoro tyle o tym szczęściu

Fadiman mówi, to może coś z nim jednak nie tak? A jeszcze inni wykrzykną, że napisany po 11 września tekst o amerykańskim sztandarze ma w sobie sporo okolicznościowo-patriotycznego zadęcia. Odpowiedzieć na to należy - chyba zgodnie z prawdą - że trochę jest racji w takich i innych zarzutach, ale też, powtórzmy, Fadiman do wielkich literackich ambicji wcale się nie przyznaje. Jeśli więc będziemy pamiętać, że powołując się na tradycję eseistyki Hazlitta czy Lamba, jest Fadiman pisarką znacznie od nich słabszą, zachowamy właściwą miarę i dystans.

Na koniec słów parę właśnie o tradycji - Fadiman (chyba nieco na siłę) wydziela z eseju w ogólności podgatunek eseju „poufałego", w którym tyleż jest autorskiego „intelektu", co „serca", i który dzięki temu wielce przyjazny jest czytelnikowi. Chętnie się zgodzę i wiem, o co pisarce chodzi, tyle że Fadiman używa w oryginale terminu familiar essay. Wśród polskich znaczeń słowa familiar (obok przystępności, rodzinności, swojskości, domowości - familiar music to amatorskie rodzinne muzykowanie w domowym zaciszu) jest i poufałość, to prawda. Ale na moje idiosynkratyczne ucho polska „poufałość" jest dokładnie przeciwna temu, co robi Fadiman. Poufałość (inaczej niż zaufanie) zakłada przecież asymetryczną relację między osobami - kogoś się do poufałości dopuszcza albo ktoś się poufałości dopuszcza. Moim zdaniem to jest przekładowa wpadka.

Ciekawe, co by na to powiedziała sama Fadiman?

 


Recenzent: Marcin Sendecki

Najnowsza książka autorki Ex libris. Anne Fadiman z powodzeniem wskrzesza zapomniany nieco gatunek eseju poufałego wraz z jego osobistym, swobodnym tonem, dygresyjnością i traktowaniem czytelnika jak dobrego kompana podczas przyjacielskiej rozmowy. Autorka w swym zbiorze pisze o problemach bardzo ogólnych, takich jak zmiana postrzegania amerykańskiej flagi po 11 września, a także o sprawach całkiem bliskich - dziecięcej pasji kolekcjonowania owadów czy przeprowadzce z Nowego Jorku na wieś. Fadiman zwierza się nam ze swej namiętności do lodów (pisząc o tym, wchłonęła ich kolosalną ilość) i kawy (szkic napisany oczywiście pod solidnym wpływem kofeiny) oraz opowiada o własnych perypetiach z założeniem poczty elektronicznej, snując przy okazji rozważania na temat historii poczty w ogóle.
Z tych wysmakowanych, pełnych aluzji literackich i anegdot esejów dowiemy się na przykład, czy urodziliśmy się sową, czy skowronkiem, poznamy przepis na zupę z foczej krwi i przekonamy się, jak bardzo przy domowej produkcji lodów przydaje się ciekły azot.