Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

10.10.2017

Brat brata, dziad dziada

Święty. Święty to był Stanisław Kostka, który uciekł z domu do zakonu, pragnąc wbrew rodzicom poświęcić swoje życie Bogu. Święta to była Faustyna, której objawiał się sam Jezus Chrystus. Święty to był Jan Paweł II, bo przecież cały świat widział, ile dobra działo się za jego sprawą. Czy świętym może być więc beznogi malarz, który leczył się w szpitalu psychiatrycznym i obracał w wysokich kręgach, myśląc o zaspokojeniu swoich artystycznych potrzeb? Dla którego Boże Słowo wcale nie było drogowskazem?

Brat Albert niczego sobie nie żałował, zawsze chciał być w centrum wydarzeń. Jako nastolatek, jeszcze w Warszawie obracał się w patriotycznym światku, ucząc się polskości i szacunku do ojczyzny. Wziął udział w powstaniu styczniowym, będąc w najbardziej narażonym na niebezpieczeństwo oddziale generała Rochebrune'a, Żuawach śmierci, których nazwa wynikała ze składanej przysięgi - mieli nigdy nie cofnąć się ani się nie poddać. Mogli tylko zwyciężyć albo zginąć. W wyniku jednej z potyczek brat Albert stracił nogę - zgodnie z przekazami zmiażdżoną i odciętą bez znieczulenia w biednej i brudnej chacie. Po przymusowej ucieczce z kraju przed represjami, najpierw w Paryżu, potem również w Krakowie i Monachium obracał się wśród największych tego świata. Jego przyjaciółmi byli malarze, aktorzy i wielcy pisarze. Często bywał w hrabiowskich i szlacheckich dworach.

I nagle coś się zmieniło.

Malarskie pejzaże i antyczne wyobrażenia zamienił na zupę rozdawaną ubogim i spanie na twardej desce. Zamiast artystów wybierał na swoich kompanów głodujących, zamiast modnych strojów nosił zgrzebny habit. Wielu nie rozumiało tej przemiany, ale brat Albert był pewien, że dopiero po niej odnalazł sens życia. Nie oznacza to wcale, że przestał być sobą. Dalej był surowym, ostrym, bezpośrednim i radykalnym mężczyzną.

Założone przez niego zakony albertynów i albertynek ciągle niosą pomoc potrzebującym. Albert jest chyba jednym malarzem, który przetrwał nie tylko w swoich dziełach, ale też w pracy setek ludzi.

"Brat Albert patrzy wprost w obiektyw. Nie uśmiecha się, nie pozuje. Zniszczony habit ma przewiązany w pasie sznurem. Prawą rękę opiera na lasce, w lewej trzyma papierosa. Nie jest ckliwym staruszkiem. Miłość, jaką otaczał ubogich i wszystkich dookoła, była męska i radyklana. Wymagająca i wybaczająca. Po prostu ojcowska."

Święty człowiek z krwi i kości.

Brat Albert, jakiego znamy z obrazów i świątobliwych opowieści, jest czuły, miłosierny i troskliwy, ale jednocześnie bardzo nieprawdziwy. Nastoletni Chmielowski napadł przecież na pocztowy furgon, a z oddziałem powstańców „komandosów” atakował Moskali, walcząc o życie i wolność. W czasie potyczki z nimi stracił nogę. Uciekając przed represjami, zamieszkał aż w Paryżu, gdzie klepał biedę, mogąc jedynie pomarzyć o życiu wyższych sfer. Po ogłoszeniu amnestii dla powstańców wrócił na ziemie polskie.
Był utalentowanym malarzem, który dopiero z czasem zaangażował się w pomoc najbiedniejszym. To jednak nie było łatwe. Musiał mierzyć się z odtrąceniem przez dotychczasowych przyjaciół, nie rozumiejących jego oddania się pracy na rzecz ludzi najuboższych, i niechęcią duchownych, którzy traktowali to jako fanaberię artysty.
Natalia Budzyńska przedstawia nam człowieka z krwi i kości. Uczłowiecza Świętego i pokazuje go takiego, jaki był naprawdę – surowego, bezpośredniego, twardego, ale równocześnie bezgranicznie kochającego.