Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

28.08.2017

Nowy kryminał Marka Krajwskiego - przeczytajcie fragment!

Na koniec wakacji szykujemy dla Was mocny kryminał. Eberhard Mock stanie przed dramatycznym wyborem. By ukarać bezlitosnych zbrodniarzy, narazi się na śmierć w męczarniach, a pogoń za złoczyńcą zaprowadzi go na granicę człowieczeństwa. Przekona się, że natura ludzka jest bardziej okrutna niż bezlitosna afrykańska dżungla.
Już dziś jako pierwsi możecie przeczytać fragment najnowszej powieści Marka Krajewskiego „Mock. Ludzie zoo".

---------------------------------------

Kobieta krzyczała. Czuła, jakby w jej podbrzuszu zwijały się i rozprężały grube, śliskie węże. Gwałtownie puchły i przekręcały się w różnych kierunkach, usiłując się wydostać z ciała. Gryzły na oślep jej wnętrzności, strzykały jadem, który z niej wypływał i moczył klepisko. Ukucnęła, trzymając się pala wbitego w środek chaty, a jej wzdęty brzuch znalazł się między drżącymi udami. Rodziła już czwarte dziecko, ale jeszcze nigdy nie czuła takiego bólu i kłucia. Miała wrażenie, że wypycha z siebie jeżozwierza.
Załzawionymi oczami spojrzała w górę - w stronę dziurawego dachu z liści bananowca. Patrzyły na nią czaszki ludzi straconych za czary na rozkaz jej męża, wodza i czarownika. Niektóre były stare i okopcone, inne wysmarowane gliną i ludzkimi odchodami. Jedna z nich - świeża i cuchnąca - należała do jej brata. W jego pustych oczach nie dostrzegła śladu otuchy i pocieszenia. Mówiły one: jesteś cudzołożnicą, spółkowałaś ze zwierzęciem i zasłużyłaś na śmierć.
Na polanie błagano tańcem i krzykiem duchy zmarłych o to, aby przestały niepokoić swych krewnych. Ale najpierw dostarczono im rozrywki. W ogłuszającym rytmie tam-tamów skakali nadzy młodzi mężczyźni o twarzach pomalowanych do połowy na biało, do połowy na czarno. Na ich głowach tkwiły dziurawe cylindry ozdobione piórami. Wykrzykiwali coś, co sprawiało, że młode kobiety tańczące na brzegu polany zasłaniały oczy i zanosiły się od śmiechu, a ich duże piersi - rozdzielone paskami z lamparciej skóry - trzęsły się i opadały na tłuste brzuchy. Tancerze pochylali się, oddawali wiatry, udawali wzajemne zaloty i miłosne zespolenia. Ich biodra poruszały się rytmicznie w przód i w tył. Młode kobiety biły się z uciechy po udach, a bransoletki, pokrywające ich łydki od kostek do kolan, stukały i brzęczały.
Rodząca przestała krzyczeć. W chacie rozlegał się już tylko brzęczące trzaskanie cykad ukrytych po kątach. Ból znikł. Poczuła mokre pacnięcie na ramieniu. Po liściach sufitu przebiegła jaszczurka, która oddała na nią wodnisty kał, muchy pchały się jej do oczu. Nagle wszystko wróciło - ból ściskający jej łono. Podskoczył w nim jeżozwierz. Na podłogę chlusnęły wody płodowe.

Książki