Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

17.07.2017

Halo, Rosario? Ja też nie mam na to odpowiedzi

W lipcu ukaże się książka "Halo, tu Franciszek. Prywatne rozmowy Papieża". To dwadzieścia historii zwykłych ludzi, którzy ze swoimi trudnościami zwrócili się bezpośrednio do papieża. Doświadczenie ojcowskiej czułości Franciszka staje się ich udziałem, a dzięki tej książce - pośrednio również naszym. 

Już dziś możecie przeczytać jej fragment.

 

OJCOWIE
ROSARIO „Halo, Rosario? Ja też nie mam na to odpowiedzi".

Carmelowi podobały się malutkie wulkany w rezerwacie Macalube. Księżycowy, lecz fascynujący widok, który można zobaczyć cztery kilometry od miejscowości Aragona w prowincji Agrigento na Sycylii. Na całym wzgórzu, wypełnionym metanem, znajdują się małe ujścia, które z niedużą siłą wypluwają przez cały dzień gorące błoto. To jakby setki miniaturowych wulkanów wyrzucających słabe strumyki rozmokłej ziemi zamiast lawy. Może tysiące lat temu to wzgórze było wulkanem.
A może nie. W każdym razie przyjeżdża je oglądać średnio dziesięć tysięcy osób rocznie. Uważane było za miejsce bezpieczne. Dwudziestego siódmego września 2014 roku wydarzyło się to, czego jeszcze nikt nigdy w Aragonie nie widział, nawet jeśli we wcześniejszych miesiącach, jak się wydaje, pojawiły się pewne sygnały ostrzegawcze. Zaledwie kilka minut po tym jak oddaliła się grupa francuskich turystów i dokładnie w chwili gdy Rosario Mulone ze swoimi dziećmi, dziewięcioletnim Carmelem i siedmioletnią Laurą, zajęli ich miejsce - wzgórze się zapadło. W górę trysnął słup gorącego błota, a skutek tego przypominał eksplozję bomby. Rosario, wysokiemu prawie na dwa metry karabinierowi, udało się uratować, a i to z dużym trudem. Dzieciom się nie udało. „Zrobiłem wszystko, żeby je uratować - opowiada, wciąż nie dowierzając - usłyszałem hałas i zorientowałem się, że to wybuch. Wziąłem je natychmiast za ręce i zaczęliśmy uciekać. Ale błoto przewróciło nas
i przykryło: byłem zanurzony po szyję. Zacząłem wzywać pomocy. Zrobiłem wszystko, żeby je uratować, zrobiłem wszystko".
„Dlaczego to nieszczęście?"
„Straciłam dwoje dzieci, miały siedem i dziewięć lat, na dwa dni przed urodzinami starszego z nich, w dniu kiedy mieliśmy je obchodzić z jego przyjaciółmi. To miało być święto - mówi mi ich matka Giovanna. - Urodziłam pierwsze dziecko po siedmiu latach małżeństwa. Lekarze mówili, że nie mogę zostać matką, a jednak potem zaszłam w ciążę. Był to dla mnie cud, bo zostałam obdarowana tak wielką radością. Zawsze to powtarzałam. A później przydarza mi się takie nieszczęście... Dlaczego?".
Opowieści Giovanny i Rosaria wysłuchuje ksiądz Salvatore Falzone, kapelan karabinierów regionu Sycylii. To od niego właśnie wychodzi pomysł, aby o tym wszystkim napisać w liście do papieża. Tak też czynią. Mija niecałe dwadzieścia dni i dzwoni telefon.
- Słucham?
- Halo, dom państwa Mulonich? Mówi papież Franciszek.
„Najpierw pomyślałem, że to jakiś żart - mówi mi Rosario. - Ktoś, kto chce nas nabrać, potem jednak zrozumiałem, że to naprawdę on".
- Otrzymałem wasz list - wyjaśnia Franciszek - i chciałem wam powiedzieć, że brak mi słów, tak bardzo mnie poruszył.
- Dziękuję, Ojcze Święty. Przez kilka sekund milczą, potem Giovanna wybucha.
- Ale dlaczego? Ojcze Święty, dlaczego Bóg mi je dał, Laurę i Carmela, dał mi je po siedmiu latach małżeństwa, a potem mi je odebrał, i to w taki sposób? To samo pytanie zadaje sobie papież.
- Pani Giovanno, nie ma na to odpowiedzi. Ja też tego nie rozumiem. Pewnego dnia to pojmiemy, kiedy będziemy tam, kiedy będziemy wszyscy razem. Mogę jednak powiedzieć, że stawianie sobie pytania: „dlaczego?", jest modlitwą. Wtedy Rosario pod wpływem impulsu rzuca:
- Pragnęlibyśmy się z Ojcem Świętym spotkać, otrzymać błogosławieństwo od niego osobiście. Czy jest to możliwe? Pyta o to, choć nigdy wcześniej o tym nie myślał, nie skonsultował się nawet
z Giovanną. Franciszek okazuje rozbrajającą dyspozycyjność:
- Na pewno będziemy mogli się zobaczyć. Zadzwonię do was jeszcze raz i wybierzemy razem datę. „Wybierzemy razem datę" - nie chce nawet wybierać jej sam. Żegnają się.
Kilka dni później telefon znów się odzywa.
- Słucham.
- Halo? Mówi papież Franciszek. Jak się macie?
W domu Mulonich wszystkie dni stały się do siebie podobne.
- Dzwonię, żeby zaproponować wam kilka dat. Rosario i Giovanna słuchają, jeden z terminów bardzo by im odpowiadał, ale wtedy przypominają sobie o księdzu Salvatore. Czy mogliby pójść do papieża bez niego?
- Ojcze Święty, czy może przyjść z nami nasz kapelan, który towarzyszy nam w tych smutnych miesiącach?
- Oczywiście - odpowiada Franciszek.
- Czy moglibyśmy zatem potwierdzić termin za parę dni, żeby najpierw z nim porozmawiać i spytać, kiedy ma czas?
- Tak, wydaje mi się to słuszne - zapewnia ich papież. - Wobec tego zadzwonię do was jutro.
Nie chciałbym mnożyć komentarzy, ale trzeba tu powiedzieć dwa słowa. Przy telefonie są pogrążeni w żałobie rodzice, którzy rozmawiają z papieżem. Franciszek dzwoni już po raz drugi.
Zgodził się z nimi zobaczyć i zamiast wyznaczyć spotkanie, bierze kalendarz i między audiencjami dla szefów państw a zagranicznymi podróżami ustala datę najbardziej dogodną nie dla siebie, lecz dla Rosaria i Giovanny. Z kolei oni, mimo że poprosili o spotkanie i chcą jak najszybciej uścisnąć papieża, to jednak wolą poczekać i zaryzykować, że może stracą tę okazję, byle tylko zaprosić swojego ojca duchownego. Który ze swej strony z pewnością przystałby na każdy dzień i na każdą porę. Wreszcie znowu papież, który doceniając ich gest, nie tylko umawia się z nimi na następny dzień, ale obiecuje, że sam zadzwoni. Jeśli to nie jest czułość, to co nią jest? W tej historii z życia wziętej widzimy, że nikt o nikim nie zapomina. Małżeństwo Mulonich, papież i ksiądz Salvatore tworzą między sobą sieć głęboko ludzkich relacji pełnych serdeczności, dających pocieszenie i przenikniętych wzajemnym zaufaniem - sieć chroniącą przed rozpaczą. Uważam, że jest to wielka nauka.
Nazajutrz w domu Mulonich znowu dzwoni telefon.
- Słucham?
- Halo, tu papież Franciszek. Dzień dobry! Czy wybraliście już datę?
- Dzień dobry, Ojcze Święty. Wybraliśmy dwudziesty siódmy grudnia, dokładnie trzy miesiące od śmierci naszych dzieci.
- Zatem czekam na was.
W Domu Świętej Marty
„Przyjechaliśmy do Watykanu bez żadnego bileciku czy rezerwacji w ręku - opowiada mi ksiądz Salvatore. - Podeszliśmy do strażników i powiedzieliśmy: »Jesteśmy umówieni na spotkanie
z papieżem«. Ale nie mieliśmy niczego, żeby to udowodnić. Oni zatelefonowali i weszliśmy do Domu Świętej Marty. Byliśmy kilka minut przed czasem, może dziesięć, może nawet więcej. Zaprowadzono nas do jakiegoś gabinetu i papież już tam był. Nie musieliśmy nawet czekać. Byliśmy sami: tylko nas troje i on. Gwardziści szwajcarscy stali na zewnątrz". „Uścisnęliśmy się - opowiada mi wzruszona Giovanna. - Usiedliśmy. I zostaliśmy tam godzinę i dwadzieścia minut. Ale nie rozmawialiśmy przez cały czas. Głównie milczeliśmy. Były to bardzo długie chwile wspólnego milczenia". Potem Franciszek powiedział, patrząc na Giovannę: „Nie możemy pojąć, dlaczego tak się stało, ale dzięki wierze wiemy, że pani dzieci czują się dobrze, że są w niebie i że jest z nimi inna mama, Maryja". „A ja - mówi Giovanna - płacząc, odpowiedziałam egoistycznie: »Brakuje mi ich w domu, co mam teraz zrobić?«. Wyznałam, że mam kryzys wiary i nie potrafi ę się już modlić. Papież podarował mi obrazek Matki Boskiej i różaniec i powiedział: »Trzymaj go w dłoni, nie musisz nic mówić. Milczenie jest modlitwą«. Pamiętam zwłaszcza te długie chwile milczenia i papieża, który siedział z nami, nigdzie się nie spiesząc. Opowiedział nam, że również w jego rodzinie dwoje dzieci zginęło w wypadku samochodowym". W momencie pożegnania papież dał im numer telefonu: „Dzwońcie do mnie, kiedy będziecie tego potrzebować, bardzo proszę".
Papież nie poprzestaje zatem na telefonowaniu, samemu decydując o czasie, kiedy może to zrobić, czyli zachowując pewną barierę. Nie, on daje także swój numer, a to oznacza, że otwiera drzwi,
w pewnym sensie traci wolność, o czym wszyscy dobrze wiemy, bo jesteśmy bardzo ostrożni, kiedy mamy komuś dać swój numer. Papież, najważniejsza osobistość w świecie, daje go pogrążonym
w żałobie rodzicom, którzy stracili dzieci i nadzieję. I kiedy małżeństwo Mulonich skorzystało raz
z tego numeru i odebrał jakiś papieski współpracownik, zostawili wiadomość i po trzech godzinach Franciszek do nich oddzwonił. A potem znowu do nich zatelefonował na Wielkanoc.
- Chciałem złożyć wam najlepsze życzenia na te święta, zawsze o was myślę i modlę się za was - zapewnił. „Dziękuję papieżowi, bo naprawdę nas pocieszył, ale ból nadal jest wielki, czasami wydaje mi się, że to, co nam się przydarzyło, nie jest możliwe". To, co teraz daje Giovannie siłę, to jej potrzeba sprawiedliwości: osoby odpowiedzialne za śmierć jej dzieci muszą za to zapłacić. „Obiecałam to dzieciom: będę szukać sprawiedliwości, ponieważ nie można stracić dwojga małych dzieci w taki sposób, zwiedzając atrakcję turystyczną, która jest wszędzie reklamowana. Przyjeżdżali tam ludzie z całego świata, dla naszego kraju mogło ono mieć nawet dużą wartość. Teraz jest zamknięte, ale ja straciłam dwoje dzieci, wciąż nie daje mi to spokoju. Daje mi jednak siłę, bo muszę iść dalej, dla nich. Moich dzieci nic mi już nie odda, ani modlitwa, ani wiara, ani sprawiedliwość, nikt mi ich nie zwróci. Zniszczyli mi rodzinę. Ojciec Święty mi pomógł, był ojcem w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Wystarczy na niego spojrzeć, a napełnia nas uczucie spokoju, wewnętrzna pogoda. Ja jednak jestem zupełnie martwa". Obok siedzi Rosario, w milczeniu.

Rosario Carello

Halo, tu Franciszek. Prywatne rozmowy Papieża

Tłumaczenie: Joanna Ganobis, Wojciech Bernasiewicz

Co byś powiedział papieżowi, gdyby do Ciebie zadzwonił?

Na początku brzmiało to jak żart albo wymysł dziennikarzy, a jednak to prawda: Gdy papież Franciszek dowiaduje się o jakiejś szczególnej sytuacji, sięga po telefon i dzwoni. Telefonuje do nastoletnich rodziców, aby ustalić termin chrztu ich dziecka. Nagrywa się na automatyczną sekretarkę domu zakonnego, pytając z żartobliwym wyrzutem: „Co takiego ważnego robią siostry, że nie mogą odebrać telefonu od papieża?”. Szczególną uwagą obdarza tych, którzy dzielą się z nim najboleśniejszymi doświadczeniami – jak utrata najbliższych lub ich choroba.
Halo, tu Franciszek to dwadzieścia historii zwykłych ludzi, którzy ze swoimi trudnościami zwrócili się bezpośrednio do papieża. Doświadczenie ojcowskiej czułości Franciszka staje się ich udziałem, a dzięki tej książce – pośrednio również naszym.

Rosario Carello – popularny włoski dziennikarz, w telewizji RAI prowadził swój autorski program, w którym na pytania telewidzów odpowiadał m.in. Benedykt XVI. Dla tygodnika „Famiglia Cristiana” komentował przemówienia papieża Franciszka przed modlitwą Anioł Pański. Przez wiele lat pisał artykuły dla dziennika „Avvenire” należącego do Konferencji Episkopatu Włoch. Współpracował z Akcją Katolicką. Autor bloga oraz książek o papieżu Franciszku.