Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Piąta strona świata

Śląska strona świata

Po naszymu jo jest krojcok, bo żech miała matka stąd i ojca gorola. Z racji na połowiczne pochodzenie śląskie to byłoby na tyle gwary w tej recenzji. Można też powiedzieć, że jestem krzakiem, moja mama była pniakiem, a ojciec nadal jest ptakiem, choć po tylu latach nie wiem, czy już nie zasłużył na miano krzaka. Od dzieciństwa dziwne mi się wydawały te podziały i lokalne zwyczaje. Odkąd sięgam pamięcią stroniłam też od śląskiej mowy. Wychowywana przez babcię, która się nią posługiwała, nie nasiąkłam nic a nic akcentem, a i niektórych wyrazów w dalszym ciągu nie rozumiem. Nie jestem zatem pewna, czy to pierwsze zdanie zapisałam aby blank dobrze. Obawiam się, że może z nim być tak jak z moim mówieniem po śląsku. Ilekroć próbuję to robić w pracy, tylekroć koleżanki zaśmiewają się z mojego wymawiania wyrazów gwarą, ale z akcentem poprawnym, polskim, można rzec książkowym.

Dzięki dotychczasowemu życiu na skrzyżowaniu kultur i języków zrozumiałam chyba doskonale Piątą stronę świata Kazimierza Kutza. Mogłabym wręcz powiedzieć, że poprzez Piątą... zbliżyłam się do tej dziwnej dla mnie odmienności miejsca mojego urodzenia. Dostrzegłam urok tego, co dotąd wydawało mi się tylko brudne, smutne, nijakie, a czasami po prostu brzydkie. Równocześnie to zbliżenie mogło się dokonać, ponieważ wcześniej żyłam na rozdrożu polskości i śląskości, bo przez trzydzieści kilka lat dotykałam tych osmalonych murów, chodziłam po wykoślawionych płytkach chodnikowych, wdychałam tablicę Mendelejewa unoszącą się od hut, czułam tąpnięcia w kopalniach, widziałam poczernione twarze górników, którym ktoś wykonał trwały makijaż wokół oczu, obserwowałam popadanie w ruinę familoków i zmianę tradycyjnego krajobrazu w nowoczesny. Pomiędzy mną a powieścią Kutza dokonała się zatem swoista wymiana. Dzięki własnym doświadczeniom zrozumiałam myśl autora, a dzięki jego opowieści dostrzegłam wartość własnego doświadczenia.

Piąta strona... to świat budowany z mozołem przez tubylców na ciągłym pograniczu. Tędy od stuleci przebiegają co rusz nowe granice, a mieszkańcy na przemian stają się Polakami lub Niemcami. Nigdy zaś sobą - Ślązakami. Wolno im być czym chcą zawodowo, byleby nie strajkowali, ale mentalnie stale są zmuszani do opowiadania się po którejś ze stron, choć chętnie wybraliby piątą - własną. Kutz niezwykle plastycznie oddał kocioł historii, w jakim gotowane były kolejne pokolenia Ślązaków, ukazując za jednym zamachem ich uciemiężenie w tymże kotle i jednocześnie ogromną wolę walki o przetrwanie, choćby poprzez snute wieczorami opowieści, samodoskonalenie ujka-samotnika na poddaszu czy grupki wyrostków w zielonej budce, większe czy mniejsze działania konspiracyjne, prywatne geszefty, a przede wszystkim wierne trwanie przy tradycji religijnej, językowej i matriarchalnej. To wszystko i wiele innych drobnych gestów uratowało świadomość śląską w tym istnym rowie mariańskim pomiędzy Polską a Niemcami.

Piąta strona... to w żadnym wypadku dziennik czy pamiętnik autora, choć oczywiście korzystał on z wątków rodzinnych, o czym miałam możliwość dowiedzieć się podczas autorskiego spotkania w Domu Kultury w Szopienicach. Kutz wplótł nawet w powieść kilka postaci ze swojej rodziny, m.in. babkę Annę, kobietę o głębokiej wierze i znajomości Pisma Świętego. Niektóre zaś postaci, w tym przyjaciele autora, uległy pod piórem reżysera czasami daleko idącym deformacjom. Przykładem może być Lucjan, który faktycznie jest lekarzem, ale nie popełnił samobójstwa. Do prawdziwych wydarzeń należą także spotkania grupy dorastających chłopców w zielonej budce, gdzie podczas wojny w konspiracji kontynuowali naukę i poszerzali horyzonty. Można powiedzieć, że w tej budce narodził się przyszły reżyser, publicysta, polityk i pisarz. To w niej chłopcy kształtowali swój szacunek do wiedzy i książek. To dzięki niej przetrwali wojnę i nie ulegli intelektualnej i moralnej zagładzie.

Piąta strona... to powieść i to w dodatku karuzelowa. Powieść, czyli fikcja i jako taką należy ją odbierać, choć może pikantnym dla kogoś mogłoby być wyznanie autora o podglądaniu własnej matki. Czy miało ono jednak miejsce? W powieści tak. Myślę jednak, że na wiele faktów, wydarzeń, osób należy spojrzeć poprzez pryzmat li tylko literackiej fikcji. Prawdziwy z pewnością jest opis śląskiej kultury, mentalności, prawdziwa jest gwara, historia. Na ten rzeczywisty krajobraz pisarz nałożył bardzo zgrabnie wartką akcję fabularną, co więcej nałożył ją techniką karuzelową. Dzięki czemu kolejne obrazki mijają nam szybko przed oczami, pozostawiając w świadomości rozmyte wrażenia. Podobnie jak świat obserwowany z karuzeli, tak i ten w powieści sunie w zawrotnym tempie przez naszą wyobraźnię, zatrzymując się jedynie na ułamek sekundy na elementach co bardziej interesujących. Równocześnie autor niczym dziecko na karuzeli stale powraca do głównego wątku, by znowu go porzucić i wykonać koło wokół innych spraw, po raz kolejny powrócić i porzucić, i tak wiele razy. Dziecku także stale znika sprzed oczu punkt orientacyjny, dajmy na to budka z biletami lub mama czekająca na ławce, ale nieustannie do tego punktu powraca wzrokiem.

Wartością Piątej strony... jest jej autentyzm, bogactwo doświadczeń autora i jego umiejętność snucia zajmujących opowieści, a także świadectwo piękna umierającej już powoli śląskiej kultury. Dla mnie książka Kutza jest także swoistą rehabilitacją śląskiej prozy po czasach socrealizmu. Bo chyba ostatnia książka o Śląsku, napisana przez mieszkańca tej ziemi, ostatnia endemiczna powieść tego regionu to powieść socrealistyczna Morcinka lub innego przedstawiciela tamtejszej epiki. Poza dyskusją bowiem znajdują się pochodzący z Czarnego Zagłębia lub żyjący na nim, ale piszący po polsku lub na tematy obce bądź neutralne kulturowo. Gorąco zatem polecam debiut literacki Kutza zarówno pniakom, krzakom, jak i ptakom.


Recenzent: Katarzyna Bereta

Debiutancka powieść Kazimierza Kutza

Śląsk, piąta strona świata, to miejsce, gdzie zacierają się granice, a historia bawi się ludźmi i narodami. Nie sposób zamknąć go w sztywne ramy ani opowiedzieć od początku do końca. Można tylko próbować odsłaniać po kawałku, zestawić z tysiąca zabawnych, tajemniczych i fascynujących ludzkich historii.

Kazimierz Kutz pisał swoją debiutancką powieść przez piętnaście lat. Wsłuchując się w lokalne anegdoty i małe rodzinne epopeje, stworzył wielopokoleniową barwną panoramę Śląska. Przedstawia ją we wspomnieniach człowieka próbującego rozwiązać rodzinną tajemnicę z przeszłości. Tak autor, jak jego bohater bezustannie poszukują właściwego języka do zrozumienia zmieniających się czasów - lawirują między polszczyzną i śląską gwarą.

Kutz, który Śląsk ma we krwi, to niezrównany opowiadacz. W serii śmiesznych i strasznych historii portretuje ludzi borykających się z losem, którzy walczą i emigrują, filozofują i biorą życie lekko. Słowem, szukają swojego miejsca na ziemi.