Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Fynf und cfancyś

Podręcznik praktycznej nauki zawodu homoseksualna męska prostytutka

„Fynf und cfancyś" Michała Witkowskiego to powieść turpistyczna, pełna naturalistycznych, odrażających opisów scen z życia prostytuujących się na ulicach Niemiec, Austrii i Szwajcarii chłopców. To książka nie o gejach, ale o ciotach - gejach, którzy upadli. Tekst, w którym nie brak ironii, cierpkiego, wulgarnego języka, ale też błyskotliwych żartów. Ale to także studium skutków odrzucenia i homofobii.

Najnowsza powieść Witkowskiego ma co najmniej trzy wymiary. Można uznać ją za kontrowersyjną, nakierunkowaną na wzbudzenie sensacji, wulgarną i wydumaną. Można dostrzec w niej szaloną komedię utkaną z zabawnych, przerysowanych postaci, charakteryzujących się niekonwencjonalnym podejściem do życia i rezolutnymi przemyśleniami. W końcu, można postrzegać ją jako najsmutniejszą opowieść o konsekwencjach homofobii, braku wsparcia w rodzinie i ludzkim upodleniu. I choć Witkowski bardzo się stara, by to ostatnie oblicze swojej książki zakamuflować, ja nie potrafiłam go stracić go z oczu.
Ale do tego spojrzenia potrzebny jest dobry podkład. I wcale nie mam na myśli kilku głębszych, a dokonanie małego researchu i zapoznanie się z historią Michała Witkowskiego. Trzeba zmienić perspektywę w spojrzeniu na tego człowieka. Pod płaszczykiem kolorowego klowna, Miss Gizzi, geja z nieznikającym z twarzy uśmiechem, kryje się mężczyzna uzależniony od antydepresantów, z bagażem trudnych, przytłaczających przeżyć. Jeśli dostrzeże się przyczyny, dla których jego życie potoczyło się w kierunku doświadczeń, jakie opisał w „Lubiewie", wówczas zaczyna się w Witkowskim widzieć nie wesołka, ale do głębi tragiczną postać.

Według nomenklatury Witkowskiego, nie każdy homoseksualista - gej, jest ciotą. Cioty to mężczyźni utożsamiający się z kobiecymi cechami, nadający sobie damskie imiona, przegięci do granic, pieszczotliwie nazywający siebie „kurwami", „szmatami" i „zdzirami". Sami siebie postrzegają jako buntowniczki, wyrzucone przez społeczeństwo na margines, ale akceptujące ten stan rzeczy. „Geje - w przeciwieństwie do ciot - w pełni akceptują kapitalistyczne społeczeństwo, którego są wytworem, wyznają wartości mieszczańskie i nie chcą uchodzić za buntowników. Cioty są zadrą w tkance społecznej, a przynajmniej tak same siebie interpretują." Jednak „cioty nie biorą się znikąd", jak twierdzi narrator powieści. I to klucz do interpretacji tej książki. Cioty to w wielu przypadkach homoseksualiści odrzuceni przez najbliższych, niezaakceptowani przez rodzinę, środowisko, ukrywający swoją orientację seksualną i szukający przestrzeni, w której mogą być sobą.

Książka jest bezczelnie realistyczna, nawet jeśli nie podoba nam się akceptowanie takiej rzeczywistości. To naga prawda o tym, jak ludzie, których natura stanowi problem dla otoczenia, a czasami także dla nich samych, szukają jakiejkolwiek akceptacji i przez to trafiają w najgorsze możliwe bagno - na zagraniczne ulice, gdzie się prostytuują, żebrzą, kradną, chorują, głodują, padają ofiarami przemocy. I łapią się każdej obrzydliwości, która nęci, obiecuje zainteresowanie lub choćby marny zarobek. Czasem ucieczka z domu jest dziecinnym buntem, chęcią wyrwania się spod zakazów i nakazów rodziców, pozyskaniem wolności do robienia tego, na co się ma ochotę, niejedzenia typowych posiłków, obżerania się słodyczami, picia, palenia i niespania w nocy. Jeśli jednak ta ucieczka kończy się upadkiem i upodleniem, a człowiek nadal nie chce wracać do domu, to relacje w takiej rodzinie muszą być powierzchowne i fikcyjne.

Czy życie bohaterów jest niemoralne? Na pewno etyczne nie jest dopuszczenie do sytuacji, w której człowiek zmuszony jest do pozbycia się własnej godności w imię pozostania sobą. Cioty z ulicy stają się specyficzną wspólnotą, funkcjonującą na bardzo mętnych i przewrotnych warunkach. Nie istnieje między nimi przyjacielskie wsparcie, nikt nie podaje sobie życzliwej dłoni w trudnych chwilach, o materialnej, fizycznej, a nawet emocjonalnej pomocy nie ma mowy. A jednak jednoczy ich status outsidera, dają sobie nawzajem poczucie bycia kimś normalnym. W tej dziwacznej grupie nie ma zgorszenia, zniesmaczenia i odrzucenia ze względu na to, kim się jest. A takie życie bez maski, nawet za cenę funkcjonowania na dnie, zdaje się być dla tych ludzi ważniejsze, niż poukładany dom rodzinny, który nie oferuje zrozumienia, skoro mając możliwość powrotu, nigdy nie wracają. Co gorsza, niektórzy w tym świecie świetnie się odnajdują, zatracają, pozbywają się swojej godności, wstydu, a ciało traktują jak osobny byt, przeznaczony do zdobywania pieniędzy. Akceptują hierarchię, w której chłopak poniżej 16. roku życia to najcenniejszy towar, bo wraz z wiekiem popularność wśród klientów spada. Szczytem reklamy staje się tutaj tytułowe „fynf und cfancyś" - powtarzana w środowisku długość penisa. Witkowski z każdą kolejną stroną książki coraz usilniej stara się udowodnić, że życie cioterskiej prostytutki to żaden dramat, zwykła praca, fach, który trzeba opanować i dostosować się do rynku. To życie wcale nie jest gorsze od naszej stabilnej, przewidywalnej egzystencji, ba, ono jest nawet lepsze, bardziej wartościowe, bardziej prawdziwe. Im więcej luksusu i zepsucia, tym większy sukces.

Witkowski ma niesamowity dar przyglądania się ludziom, wychwytywania ich cech, zachowań, upodobań. Jego antropologiczne obserwacje zadziwiają swoją trafnością i błyskotliwością. Sportretował sprzedających się chłopców i ich klientów, brudny świat prostytucji. A może tylko tak nam się wydaje? Przecież Witkowski głośno zapowiadał, że pisze książkę o polskim show biznesie, powieść, w której pojawi się każda osoba, która bryluje na ściankach. Więc może tylko trzeba podmienić twarze i nazwiska, a dowiemy się, jak plugawe i ohydne jest środowisko rodzimych celebrytów?


Recenzent: Agata Tymon

Wiedeń ma być spełnieniem marzeń Dianki o raju. Poszukiwania szczęścia rozpoczyna od męskiego szaletu, w którym najłatwiej zarobić. Spotyka pewnego Polaka o tajemniczym pseudonimie "Fynfundcfancyś".

Jeden z najlepszych polskich pisarzy współczesnych powraca do literackich korzeni i swoich ulubionych postaci z osławionego „Lubiewa”. Najnowsza powieść Michała Witkowskiego z cierpkim humorem przedstawia grozę codzienności i niedyskretny urok lat dziewięćdziesiątych.

"Opowieść gdzieś pomiędzy Palahniukiem, "Dziećmi z dworca Zoo", Jelinek a tradycją prozy obyczajowej dwudziestolecia".
Michał Witkowski

"Historia, która skrzy się i mieni blichtrem upadającej kultury, ale też ściąga w dół w klejące się stacje metra, szemrane bary, czy puste smutne ulice, których martwotę podkreślają tylko sklepowe witryny jaśniejące ścianą rolexów czy cygar. I tak do końca nie wiadomo czy ten cały świat to kraina z Księgi tysiąca i jednej nocy czy raczej Mordor. To współczesna opera buffa, gdzie komizm recytatywów i arii płynnie przechodzi w jęk rozczarowania i skowyt krzywdy".
Szymon Kloska

"Książka, która ma wszelkie walory potoczystej gawędy, pełnej najróżniejszych awantur, wiedzionej z właściwym Witkowskiemu wielkim językowym szwungiem, z miejsca wciągającym w obręb przedstawianego świata".
Marcin Sendecki

"To książka nie tylko o pryszczatych chłopakach oddających się za kasę bogatym, starym dziadom. To książkach o nas. O nas wszystkich".
Piotr Kofta